środa, 28 lipca 2010

Alchemia gruczołów

Człowiek w sobie samym jest niewymiarowy czasami. Za mały, za duży, za gorący. Wypluć.
Zawsze gdzieś na dnie tego, co ciężko mi nazwać, jest zazdrość. Wypluć.
Niby nic, sama natura, alchemia gruczołów.
Pojawia się i niewiadomo, co z tym teraz zrobić. Odwrócić się. Wypluć.
Bezzasadnie. Nierozsądnie. Niepotrzebnie.


Bogowie też bywali zazdrośni. Nie będziesz miał innych przede mną...
Gdy wykonujesz utajony rytuał z czasów radosnego pogaństwa dobrze jest mieć świadomość, że dawne bóstwa już nie słuchają Twoich żarliwych modlitw. Wypluli.
Deszcz pada. Który bóg z którego panteonu pluje teraz na nas?
A ja jestem zazdrosny tak po ludzku; wtedy kłuje mnie pod paznokciami a w lędźwiach pojawia się dziwne uczucie zniecierpliwienia. Jest to niebezpiecznie podobne do pożądania. Aż czasem się zastanawiam, które uczucie właśnie dopadło. Który gruczoł jest nadaktywny. Wtedy dochodzę do wniosku, że nie jesteśmy istotami racjonalnymi, bo ta pieprzona alchemia gruczołów potrafi nieźle namieszać.
Pożądanie i zazdrość. Chęć dominacji i upodlenia się.
Dziwne z nas zwierzęta.

Zakluczył

Materiał się męczy czasami.
Klucze łamią się w drzwiach. Struny pękają. Opony i prezerwatywy też czasem zawodzą. 
A o ludziach mówią, że nie sznurek i wszystko wytrzyma.


Wytrzymuję: rege, chcących ją palić legalnie, zamawiających konkretnie, nielitościwie patrzących i milczących wymownie. Szaleńców i pijanych artystów, muzyków z powołania, aktorów i matki z dziećmi. Długowłosych i łysych. Niepojętych kobiet i tępych mężczyzn. Cicho mówiących i tych, co śpiewają. Tych co się całują na kanapie i tych, co ciągle się kłócą. Przetrzymam ich wszystkich.
Na wyciągnięcie dłoni jest raj. Marzę o nim, wielbię go i pragnę już tam podążyć.
Łóżko...
To słowo nigdy nie brzmiało tak pięknie! 

poniedziałek, 26 lipca 2010

Podzwonne dla zamordowanych motyli

Czy posłałbyś swoje dziecko do przedszkola o nazwie "Słoneczko"?
Czy poleciałbyś fińskimi liniami lotniczymi, jeśli wprowadziły by swastykę jako swój znak lotnictwa?
Czy twoim ukochanym psem mogłaby zaopiekować się osoba wydziarana od stóp do głów i cała w kolczykach?


Słowa, znaki i symbole. Tylko tyle i aż tyle. A mnie słoneczko przestało się kojarzyć z czymś miłym i przyjemnym. Tak jak od dzieciństwa kojarzyła mi się swastyka i ludzie w tatuażach. Niezbyt pozytywnie.
Podobno w Tybecie istnieje kultura która traktuje seks jako jedyną rozrywkę.
Podobno w Afryce ojciec może spać z córką, ale największą obrazą jest odezwane się do człowieka, który właśnie zmierza do toalety.
Podobno gdzieś na świecie jest taki kraj, w którym żyje czarnoskóre plemię Polaków.
Ryby to bardzo miłe zwierzęta i wolę je oglądać w naturze niż zabijać.
Podobnie jak motyle. Choć mój ograniczony, ludzki umysł dopuszcza myśl, że taki motyl niewiele czuje przebijany szpilką, czy jak tam się te zwierzaki zabija. A wszystkie mrówki na świecie mają taką samą masę, jak wszyscy ludzie na świecie. Wyobrażacie sobię międzygatunkową wojnę na taką skalę? Mogłoby być dość wesoło.
Przedinkaskie kultury w Peru tworzyły motyle z czystego złota, tak lekkie, że po dmuchnięciu na takiego motylka ten unosił się w powietrze. Tych motylków najbardziej mi żal. Konkwista w swym umiłowaniu piękna przetopiła siedem tysięcy motyli na monety. Żal mi tych motylków. Jakoś smutek mnie ogarnął. Jakże to było inne od tego, co w Europie się działo za tamtych czasów. Jakoś mniej ponure mimo wszystko.
A dziękuję, ze słonecznikiem.
Tego brakowało. Nonsensownej puenty.

sobota, 24 lipca 2010

Komary rypią

- Przede wszystkim estetą - powiedział zły doktor Plama i wychilił kielonka. No tak, przede wszystkim. Nawet największa katastrofa musi ładnie wyglądać. Przypomniało mi się: nie tak dawno temu przecież, podczas pierwszej fali powodziowej, zdażyła się rzecz następująca.

Byłem w pracy tego dnia. Słoneczne, niedzielne popołudnie. Pomimo dość nieciekawej sytuacji powodziowej panuje przediwny nastrój radosnego oczekiwania. Słońce świeci, rodziny z dziećmi przechadzają się wzdłóż Wisły obserwując stan wody i czekając chyba na Mesjasza, który miałby przyjść niewiadomo skąd (chyba z Bydgoszczy) i rozstąpić oblicza wód. Nastrój świąteczny jak w mordę strzelił.
No więc stoję za barem. Atmosfera jest, jak już powiedzialem, przaśna, cukierkowa, przesłodka, można wymiotować. I wchodzi familia. Ojciec, na oko koło czterdzistki, obok jego żona i dwie pociechy w wieku szkolnym. Za nimi dziarsko kroczy niezaprzeczalny senior rodu o siwych jak gołąb włosach. Wchodzą, rozglądają się. Ojciec i głowa rodziny przemawia po chwili:
- Bardzo ładny dzień, nieprawdaż?
- Prawdaż - odpowadam.
- Bo my tak przyjechaliśmy z Krakowa, wie pan... Bo u nas ta powódź to już się skończyła i przyjechaliśmy do Torunia zobaczyć jak wy sobie z powodzią radzicie.
Zęby mi opadły. A jak już mi opadły to chcialy ich pogryźć. Tragedia, to oczywiste, ale musi być szoł. Przede wszystkim estetą.
Spełniamy wszystkie obywatelskie obowiązki bez mrugnięcia okiem: płaczemy za prezydentem, idziemy do koscioła, idziemy na wybory, idziemy się najebać. Jesteśmy estetami.
No i jak wielka woda opadła, opadły też emocje. Druga fala nie robiłą już żadnego wrażenia. Wszysto opadło. To było dawno i nieprawda. I sam naprawdę nie wiem, co mnie nagle naszło z tym powodziowaniem. Nie o tym być miało. No, ale skoro zapomniałem, o czym miało być, to było właśnie o tym, o czym było.
- A wiesz, co to jest? - mówi Wuja i pokazuje klucz.
- Klucz zapewne - odpowiadam.
- Klucz - kiwa z uznaniem głową dla mej odpowiedzi. - A te cipy na ogródku mówią, że nie wiedzą.
Logiczne, nie?

czwartek, 22 lipca 2010

Gardenie a ewolucja


Ja już tu chyba byłem...
W tej przestrzeni oczywiście.
To, co dawniejsze pozostawiłem za sobą, bo zbyt wiele innych zupełnie emocji się wiązało. Więc pojawiam się od nowa.
Zdziwiło mnie to bardzo...


Wszystko zaczęło się od upału, który spadł na nasze łby jak ohydna, lepka bryła. Przylepiłem się do ściany światła, które wpadało przez okno i starałem myśleć. Wszystko i tak kończyło się strugami potu. Czekalem więc bezmyślnie na cokolwiek i chciałem zabić wszystko wokół. Zresztą, i tak nie miałbym dość sił na przedzieranie się przez chaszcze własnych myśli.
Otumaniony zaglądam do tak zwanej klasyki literatury, ale nie dała zbyt wielkiego pocieszenia, ani tym bardziej inspiracji. Dziwiło mnie to początkowo, bo kiedyś owa klasyka miała dla mnie wielkie znaczenie. Wręcz całe stada znaczeń i inspiracji. Wszystko co chciałem, mogłem tam odnaleźć.
Podchodzę teraz to tego jak do zaginionego świata i ze zdumieniem odkrywam, że te postacie, te potwory, te wszuystkie fantasmagoryczne historie to tylko gumowe zabawki ze sklepu z taniochą. A kiedyś tak mocno wierzyłem w fizyczne istnienie tego świata. Teraz nagle przestał mieć dla mnie znaczenie, nie rozbudzał już tak wyobraźni jak dawniej.
Wiedzialem, że wyrasta się z pewnych rzeczy, ale zdziwiło mnie, że to wyrośniecie było takie nagłe i tak bardzo zaobserwowalne. Utrata tego literackiego dzieciństwa nigdy nie była dla mnie tak fascynująca. Zresztą, nie zdażyło się to raz pierwszy...
Dlatego właśnie dziś narodził się ten nowy projekt blogowy.
Zobaczymy, co z niego powstanie. Jedno jest pewne, nie będzie to kontynuacja wprost, choć pewnych analogii i podobieństw uniknąć się nie da.
Tak więc: dzień dobry Państwu!