środa, 22 grudnia 2010

Ten śnieg do innych jest niepodobny

Tak mnie nagle, zupełnie.

Inspiracje pojawiają się niespodzianie,  jak nietoperze w ciemnościach (cóż za porównanie!) i wlatują w źrenice.
Porąbać czasami głupoty jak drewno i rozpalić nimi w kominku. Ogrzać się, tak zwyczajnie. Zostawić wszystkie emocje tak pulsujące: serce, żyła, arteria, ciepła, ciepła krew od mózgu do stóp i jeszcze dalej: krew jest przedłużeniem mnie gdy wycieka z przedziurawionego palca czy stopy: podróżuje tam, gdzie mnie w ten sposób nie będzie nigdy.
Matka: jedyne miejsce o którym z całą pewnością możemy powiedzieć, że tam byliśmy (cytat, ale nie pamiętam z kogo) a reszta jest wrażeniem wypalonym w mózgu (dziwny organ!).
Zupełnie jakby zrozumienie istoty samego siebie wykraczało poza tandetne dekoracje, jakimi upstrzony jest świat. I moja świadomość wygląda jak balkon państwa J.: rozjarzony światełkami, pełen radości zrozumiałej tylko dla nich. Bo niby dlaczego mieliby się przejmować opinią innych? Przecież od dawien dawna nie było takiej zimy. Pod każdym względem. Można siebie w końcu na spokojnie. Obejrzeć, posłuchać. Ocenić. Odpowiedzieć samemu sobie na fundamentalne pytanie które wypływa czasami w mroku na usta, kręci się tam i grzeje jak stopiona czekolada z chili.
Więc? Jak to jest?
Dotyk prawej dłoni nie różni się zbytnio od dotyku lewej. Jest może tylko bardziej stanowczy, bardziej pewny swego celu. Wkradasz mi się łagodnym ogniem pod powieki, fosforyzującym miliardem tajemniczych stworzonek łaskoczących synapsy tak bardzo, że z trudem powstrzymuję się od śmiechu.
I już wiem, że śmiechu nie zabiorą. Schowam go głęboko pod płonącym krzewem.

wtorek, 21 grudnia 2010

Czarny nie istnieje

Przemianowanie (eufemistycznie nazwę ten lokal Czarnym Burakiem) tej nazwy wzięło się z niedawnych wydarzeń, którymi (ja i Aga) byliśmy uczestnikami, a nawet głównymi bohaterami.

Mówi się wiele ostatnio o dyskryminacji palaczy przez niepalącą mniejszość (większość? Kto wie dokładnie jakie są proporcje?). Że nie wolno, że jak to jest, że dlaczego, że trzeba się przeciwstawić dyskryminacji... I oto, pośrodku tego bałaganu z paleniem - nie paleniem się właśnie znaleźliśmy. I, choć oboje palący, zostaliśmy przegonieni, zbesztani, dyskryminowani za przebywanie w pomieszczeniu dla palących gdy fizycznie akurat nie mieliśmy owej dymiącej śmierci między zębami ani w dłoniach ani nawet w kieszeniach, gdyż w lokalu owym nie można było nabyć tej legalnej, uzależniającej jak telenowele brazylijskie trucizny. No więc, chcąc chociaż biernie zapalić, usiedliśmy w części dla palących (inna sprawa, że były to jedyne wolne miejsca w lokalu). Otaczała nas aura nachalnego intelektualizmu, która potwierdzała moje wcześniejsze decyzje o opuszczeniu na zawsze instytucji zwanej potocznie UMK, gdyż lokal obfitował w nienaturalne zagęszczenie wykładowców i ich podopiecznych na metr kwadratowy. Jak wiadomo (poza paroma chlubnymi wyjątkami) wiedza z papieru jest gorsza od wiedzy z dupy i towarzystwo w owym lokalu wybitnie to udowadniało. Zresztą, głównym prowodyrem zamieszania był właśnie jakiś wykładowca akademicki nieznanego nam pochodzenia. Co i rusz przysiadał się do nas na papierosa wzbudzając ssanie w okolicach płucnych, spotęgowane jeszcze przez piwo (zresztą, piłem tam genialnego wręcz grzańca: specjala podgrzanego w mikrofali bez żadnych przypraw. Na plus przemawiała tylko cena). Ów osobnik zrazu nie wydawał się zbytnio zainteresowany naszymi skromnymi osobami. Lecz nagle postanowił zagaić:
- Jakim prawem wdychacie mój ciężko zarobiony dym?
Osobiście trochę zbaraniałem i nie wiedziałem zupełnie co powiedzieć. Tak celnie zadane pytanie zbiło mnie z tropu.
No, ale czy nie mamy prawa truć się czym tylko chcemy, póki nie przeszkadzamy i jest to legalne?
Okazało się, że jednak nie.
Z jakichś, nie wyjaśnionych dla mnie przyczyn, ów pan postanowił zgłosić nasz występek wdychania nie przynależnego nam dymu obsłudze lokalu. Interwencja była natychmiastowa i stanowcza. Zostaliśmy nad wyraz "grzecznie" poproszeni o przeniesienie się, ponieważ ten stolik należy do klientów siedzących przy barze, a chcących zapalić. Oszołomiła mnie ich liczba! Siedzieliśmy we dwójkę przy stoliku na jakieś 10 osób a jedyną osobą, która co mniej więcej kwadrans zaglądała na fajkę był brodaty osobnik o nieznanym bliżej pochodzeniu.
Więc jako niepalący (w tym danym momencie) nie mieliśmy prawa przebywać w palarni. Dziwne, nietypowe zagranie, które sprawiło, że nabrałem trwałej niechęci do lokalu.
Świąteczny marketing? Przesadne dbanie o nasze płuca? Polityka lokalu aby upchać jak najwięcej palaczy w maleńkim pomieszczeniu? Zresztą i tak nie można było nabyć papierosów w lokalu, więc?
Palącym zabrania się palić w miejscach dla niepalących, co jest ze wszech miar słuszne. Ale sytuacja odwrotna, w której niepalącym zabrania się przebywania w palarni...
Jakby komuś to mogło przeszkadzać.
A może się mylę i ten labirynt myślowy ma jakiś ukryty sens?

piątek, 3 grudnia 2010

Weź swojego bałwana i idź

Wciągam łapczywie nosem, skórą i ustami; wszystkim. Ciepło.
Tym bardziej teraz, gdy zima pociągnęła za cyngiel i świat stężał, zastygł.
Mamut zamrożony w bryle lodu.
Zaczerwienione ludzie, zasmarkane, rozkichane na całego. Byście nie byli jedynie zbędną dekoracją wobrażam was sobie jako zaginione plemię przeddzień wielkiego zlodowacenia. Oj, rozpieszcza was ta pogoda, moi drodzy, a i tak narzekacie. Za każdym rokiem to samo, jakby tak nietypowe było, że zima akurat w grudniu się zdarza.


I jak co roku staram się slalomem omijać Mikołajów, świąteczne promocje, szał zakupów, lampki choinkowe i piosenkę "Last Christmas"... To, co kiedyś było radością, teraz staje się zmorą jakąś, koszmarem z tandetnego horroru. Aż chce mi się założyc maskę hokejową i rozgonić całe to towarzystwo kijem. A kysz!
Tylko czekać, aż wprowadzą stan klęski żywiołowej. Drogowcy walczą z 15 centymetrami śniegu, w urzędach pękają kaloryfery, uczelnie odwołują zjazdy. Minus siedem na rtęciowym liczniku... Myślałby kto! I tylko dzieci niezmiennie buszują w śniegu jak za dawnych lat i nie straszne im odmrożenia ani choroby. Pokrzepiające.
Wyjątkowo nie będzie nic o balonach ani o bieganiu po kolana w śniegu po lesie w środku nocy. Nic z tych rzeczy!  I choć czasem zdarza się, że ciągłość zimy zostanie przerwana, to się potem pozszywa białą nicią aby nie było nic widać.