niedziela, 31 października 2010

Rybki

Po pierwsze: zasady filozoficzne sprawdzają się także podczas gotowania i zmywania naczyń, bo przecież nie należy mnożyć garów ponad potrzebę.

Po drugie: o czwartej nad ranem nie należy do mnie zwracać się per "człowieku", bo o czwartej rano zazwyczaj nie jestem już człowiekiem, lecz jakąś inną istotą, która też chce się napić.
Po trzecie: nigdy, przenigdy nie podrywaj dziewczyn w kolejkach w supermakecie z ustami pełnymi wędzonych szprotek słowami, że "dobra szprota, dobra, dobra, taki mały, mechaty skunksik". I tak ci się nie uda.
Po czwarte: jeszcze nie wiem do końca, co bym chciał z Suwałk, ale się zastanawiam. Coś się znajdzie z pewnością!
Po piąte: pewien osobnik, którego darzę sympatią przeogromną powiedział mi, że "wszysko będzie dobrze, Blanku! Się nie stresuj tak, bo znów wyłysiejesz i skini będą cię ganiać, bo choć będziesz łysy, nie będziesz zbyt tru jak na nich". No tak...
Po szóste: najlepsza jak do tej pory propozycja spędzienia urodzin to pół litra orzecha i Robin Hood Ridleya Scotta na DVD. Przesympatyczny pomysł.
Po siódme: Nie, Synek, nie! Tak się nie robi! Zanim podejdziesz do dziewczyny upewnij się najpierw, czy przypadkiem akurat nie siedzi ze swoim chłopakiem. No i najpierw zagadaj, a nie od razu z łapami!
Po ósme: nieskończoność.
Po dziewiąte: ostatnio śni mi się cały czas jedna osoba. Taka, o której nie chcę śnić. Przeraża mnie to. Nie jest to bynajmniej dziewczę. I to mnie przeraża, bo nie przepadam za tą osobą.
Po ostatnie: trzeba sobie w życiu jakoś radzić, co nie?

wtorek, 12 października 2010

Podstawowe zasady higieny

Podstawowe zasady higieny? Nie ma ich! Nie obowiązują! Zostały zawieszone wieki temu, gdy świat był świeży i młody i od dawna popadły w zapomnienie... A i ja zapomniałem o tym, że tam nikt o nich nie pamięta. Daje to w rezultacie moc niezapomnianych atrakcji.

Tu nikt nie puka do drzwi!
Pół biedy, gdy zastaną mnie w łazience przyłapanego na myciu zębów, ale dom to także inne czynności. Że niby rodzina, matka widziała mnie obsranego i obsikanego wielokrotnie przy zmienianiu pieluch, więc nie powinienem się wstydzić rodzicielki, co z własnych trzewi wydała mnie ociekającego od śluzu na ten parszywy świat. Matki się wstydzisz? Najgorsze jednak jest leniwe drzemanie przed telewizorem. Gdy najedzony leżę jak anakonda po pożarciu hipopotama, oczka same opadają, powoli, bardzo przyjemnie opadam w błogi półsen zagapiony przy okazji w głupawy sitcom... ŁUP! Wpada owa dzielna rodzicielka moja do pokoju, nie uprzedzając swojego najazdu klasycznym "puk puk", i budzę się nagle uczepiony pazurami sufitu, ze zjeżoną sierścią i obłędnym spojrzeniem.
Iluż nerwic moglibyśmy sobie zaoszczędzić? Ileż pieniędzy wydawanych na leki uspokajające czy wizyty u lekarzy wiadomych specjalizacji zostało by w naszych kieszeniach? Ileż włosów na głowie na więcej? Wystarczy przestrzegać podstawowych zasad higieny!
Obserwowałem pilnie domowników. Nikomu zdaję się to nie przeszkadzać. Nawet psu. Chyba jakis dziwny jestem, że pukam do drzwi. Patrzą jak na raroga. Pukają się w czoło.
Tylko Babcia zachowuje trzeżwość umysłu. Po obejrzeniu "Mody na sukces" i wyzwaniu od dziwek wszystkich aktorek, a od chujów wszystkich aktorów stwierdziła nagle, widząc w Teleekspresie relację z konkursu Chopinowskiego:
- Co to za pierdolenie? To ma być muzyka? Jakby ktoś z mostu w wodę srał! I oni się zachwycają, normalnie jakby kamieniami w wodę rzucał, takie plum plum! Cholera jasna!
A mówią, że przedwojenne pokolenia to ostoja kultury i dobrego smaku.

poniedziałek, 4 października 2010

Astronotus ocellatus

Patrzę w wasze twarze na przystankach, jak idziecie ulicami, jak jedziecie ze mną autobusem. Śmiejecie się, zastanawiacie, myślicie o rzeczach ważnych i nieistotnych, o zakupach na jutro, o obiedzie na dziś. W spojrzeniu jest wszystko. Słowa są nieistotne. Oczy, twarz cała... 
Zastanawiam się, co się za tymi twarzami kryje. Jakie historie, jakie dramaty, miłości i radości. 

Kobieta wisząca w oknie jak zwiędły kwiat. Z pewnością pamięta czas drugiej Wielkiej Wojny. Bezzębnymi ustami przeżuwa coś. Pod oknem dziewczynka w czerwonej, jaskrawej kurtce, w niebieskiej chuście na głowie. W ręku trzyma wielką torbę nasion słonecznika. Wyjmuje ziarno, wkłada do ust, szybko obiera z łupiny. Łupinę wypluwa pod nogi cały czas patrząc na mnie zadziornie. Obok dziewczynki chyba jej matka, w każdym razie kobieta w wieku około trzydziestu lat. Pastelowa, pikowana kurtka. Włosy w trzech kolorach: jasny blond, niemal biel, czerń i czerwień na końcówkach. Różowe spodnie, bardzo obcisłe. Trójca święta z nieznanej światu polskiej wsi. 

Z ich twarzy można wyczytać wiele, ale nie szczęście, nie miłość. Fascynujące twarze. Gdzie tam moja twarz... Gładka jakaś, bez wyrazu niemal. Patrzysz i widzisz: ta twarz przeżyła swoje. Mała dziewczynka plująca łupinami słonecznika miała w oczach więcej przeżyć niż ja. Ojciec, jeśli go ma, pewnie leży pijany. Albo haruje jak pojebany żeby miała co jeść. Matka może czuć się jak miss wsi. Tu nie jest żadnym szczytem obciachu i żenady, tylko najlepiej wystrojoną laseczką w pełni wieku. Pewnie niejeden spod sklepu ma na nią ochotę. Krzyczą: 
- Helenka! Chono do nas! Pachniesz wielkim światem! Daj nam też trochę tego zapachu! No chono! Mamy wino owocowe! I lizaki dla małej! Helenka, no weź! 

Ale się nie daje skusić tym prostakom. Ona ma dumę swoją i swoje marzenia. 
Jedyne czego zdaje im się brakować, to nadzieja. 
Ich twarze mają już wszystko inne. Trzeba było widzieć jej spojrzenie... 
Mogłaby nim spokojnie szatkować diamenty.

sobota, 2 października 2010

Ponieśli (historia pewnego upadku czyli jaki jest tajny kot na wódkę)

Bo Mrozek przybiegł z samego rana pochwalić się, że siódmy raz jedzie na jachty w tym roku. Wyciągnął laptopa i zaczął pokazywać zdjęcia czegoś, co wyglądało jak miniaturowa wersja wypasionego oceanicznego liniowca.
- Walniemy czarnego na pół? - zaproponował na wstępie. - Jakby co mamy jedno wolne miejsce... - kusił. - Bobo jedzie, i Góral... Ekipa taka, że ja pierdolę!


No to walnęliśmy na pół. A potem to już było z górki.
No bo przyszedł Paproh aby obgadać pewien interes. I za interes poszedł orzech*. Zjawił się Baranoś. Nie miał co prawda żadnego interesu, ale dzielcko jest dziecko i napić sie zawsze można. Znaczy, Justyny dziecko, bo kręciła się cały czas blisko gdzieś. Dotknąłem nawet brzucha i wypowiedziałem życzenie. Podobmo się spełnia. Dla pewności poprawiliśmy orzechem. Teraz życzenie nie ma najmniejszych szans i musi się spełnić, a jak nie, to je znajdę i spalę mu dom. Krystian z Dominikiem również ochoczo włączyli się w cykl składania życzeń, trochę może przedwczesnych, ale co tam. W zeszły poniedziałek nasza społeczność powiększyła się o jedną niewiastę płci żeńskiej. Jesli brać serio słowa niektórych, że "moja żona to się jeszcze nie urodziła" Justyna powinna poważnie rozważyć powicie chłopca płci męskiej.  L. niech się sam juz martwi o córę. No ale dziecko jest dziecko więc orzech...
W międzyczasie interes został obgadany. Baranoś przegrał w lotki, czy wygrał może, nie wiem w sumie. Paproh poszła kupić kurczaki. Zjawiła się Aga, przyszła Ruda, pojawił się Kwiatek i poszedł orzech za powodzenie życia.
Wtedy skończyłem pracę.
Poszliśmy na obiad z Kwiatkiem. Potem do domu, z zamiarem wrócenia do miasta, ale po drodze mineliśmy przyjaźnie wyglądający sklep nocny, gdzie zakupiliśmy kilka piw i zostaliśmy w domu, oglądając filmy i robiąc inne ciekawe i przyjemne rzeczy.
Przyjemnie się upadało.
*orzech to zwyczajowa nazwa Soplicy o smaku orzecha laskowego. Polecam!