czwartek, 29 września 2011

Niedokładność

Jesień. Dzieci zbierają liście na wf. Ja znalazłem tylko liścia pół.
Kasztanowe ludki i sprzątanie świata czyli zabijanie jeży przez zabieranie im naturalnego materiału do zimowania. Jesień. Czas narzekania. Czas zakopania się w liściach.
Rusza sezon studencki, w związku z tym liczę, że się ruszy, bo posucha straszliwa.
Rusza sezon artystyczny (szumna nazwa jak na Toruń) i już jutro (30 września) jest slam poetycki w Dworze Artusa, z okazji Czesława Miłosza. Wiadomo, Czesław jest Czesław, więc wypić zawsze można, ale w slamie nie wezmę udziału, bo z tego co wiem trzeba zaimprowizować coś na temat Czesławowy, a ja za Czesławem nie przepadam, ale piwa za jego pamięć się napiję.
Relacja niebawem. Zapewne znów będzie lakoniczna, bo gdzie mnie do krytyki się brać. Choć ostatnio kluje się pewien projekt na boku, projekt blogowy. Zastanawiam się, czy wykorzystać ten czy może ruszyć oddzielnie. W sumie wypadało by oddzielnie. Jeśli jeszcze ktokolwiek śledzi te bazgroły, może być lekko zdezorientowany tym, że nagle pojawią się tu recenzje muzyczne, choć z drugiej strony... Co mi w duszy gra ujście znaleźć musi!
I jest prawdą, że nadmiar optymizmu nie jest dobry dla szeroko pojętej twórczości. Z kolegą Grzesławem snuje nam się po głowach pewna groteska, którą pisać należy zacząć jak najszybciej. Czyli jak nas znam zaczniemy w grudniu. Przyszłego roku.
Jesień, czas kasztanowych ludków i budowania karminków dla ptaków.
Jesień to także czas zrzucenia skóry, wytworzenia nowej na zimę.
Zrzucam wylinkę, choć wyleniały nie będę.
Idą zmiany!

sobota, 24 września 2011

Bez konkluzji, serio

Wczesna jesień daje do myślenia, a na to czasu miałem aż nadto, bo kilka ostatnich dni spędziłem niemal nie ruszając się z łóżka. Pochłaniałem dziesiątki filmów, na czytanie sił nie miałem, choć zakupione niedawno dzienniki Mrożka kuszą nieustannie. Inspirująca lektura.
Ludzie się tatuują, ubierają tak a nie inaczej (w sensie inaczej niż "reszta") oraz przekłuwają sobie różne części ciała by maksymalnie odróżnić się od stada. I wszystko jest na swoim miejscu dopóki są "jedynym gejem w wiosce". Na ogół rozpływają się w stadie im podobnych dziwaków. Wszyscy bezpieczni, bo wyglądają tak samo, myślą tak samo i są tacy sami. Jeden mój znajomy (wydziarany chyba wszędzie, gdzie słońce jest w stanie zajrzeć bez rumieńców i mający w uszach tunele godne przejścia granicznego w Bezledach), zatwardziały grindkorowiec, powiedział, że nie lubi jeździć na koncerty grinkorowe, bo tam wygląda jak wszyscy inni. Pozornie bez sensu? A co zrobić, gdy stada nie ma? chodzi o stado, tak? Bezstadni to dopiero dziwacy.
Nie znam się na sporcie. Nie znam się na majsterkowaniu i budowlance, choć na ZPT zbudowałem kiedyś karmnik dla ptaków. Nie mam pojęcia zbytniego o polityce międzynarodowej. Filozofia mnie nudzi. Nie znoszę punka i hip - hopu.
W zamian za to kocham literaturę i rock progresywny. Pamiętam nazwy kilkudziesięciu ryb akwariowych. Fascynują mnie mrówki. Jedyny system wartości absolutnych jaki mnie rusza to dyskordianizm i Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Uwielbiam gęsty, czarny, absurdalny humor. Uważam, że śmiać należy się ze wszystkiego, bo jeśli śmiać się przestaniemy nasza inteligencja będzie w opałach.
I tylko czasami, naprawdę czasami chciałbym, aby było na odwrót. Może wtedy ktoś by o mnie pomyślał, jak o poważnym człowieku. Oczywiście, upraszczam. Nie jestem jedynym gejem w wiosce. Ale też nie posiadam stada, bo wymienione cechy nie są cechami stadnymi.
Czy chciałbym mieć stado? Nie. Wyznając nieco infantylną zasadę wilka stepowego mam swoje stado we mnie. Człowiek w samotności jest w stanie zrobić wszystko, za wyjątkiem jednej, jedynej rzeczy (poza rzeczą tak oczywistą jak kopulacja i rozmożenie się). Może wykopać sobie grób, ale zawsze będzie potrzebował kogoś, kto go pochowa (jest to cytat, nie, że taki mądry jestem). W stadzie wygodniej, ale ja już chyba wolę sobie zgnić na świeżym powietrzu, albo niech jakaś zwierzyna się mną pożywi. Nie chcę stada.
I wcale nie chcę, aby nas było więcej. Aby mnie było więcej. Jeden gej w wiosce w zupełności wystarczy.

czwartek, 15 września 2011

Indjan samer

Miałem obawy, czy się przebudzić, czy może spać dalej. Dobrze tam było, a zapewne byłoby jeszcze lepiej, gdybym w uśpeiniu pozostał. Ale nie! Postanowiłem się przebudzić, jakkolwiek szumnie by to nie brzmiało, mimo iż w sumie nie mam nic wielkiego ani ważnego do powiedzenia. Ale czy mieć trzeba?
Jeszcze do końca nie postanowiłem, jeszcze nie wiem dokładnie w którą stronę mam ochotę iść, bo przecież o mnie tu chodzi, o moją ochotę. Jedna strona tylko ma wybór; druga zdaje się go nie mieć. Trzeba jednak być egoistą i wierzyć w siebie, że jest jakikowlwiek sens tego, co robię.
Właśnie. Pod wpływem kilku lektur postanowiłem ostatecznie przejść na pierwszą osobę liczby pojedynczej i trwać w tym, chyba, że okoliczności sprawią, że wygodniej będzie powiedzieć coś inaczej. Tyle wyjaśnień.
Nie umiem natomiast podać zadnego powodu długiego milczenia na tej stronie (ktoś tęsknił?) poza zwykłym lenistwem mniej lub bardziej ciepłych dni. Nie zmienilo się zbyt wiele i na pytanie "co słychać?" można odpowiedzieć zbywająco: stara bieda, czlowieku, stara bieda.
Biedy tym czasem nie ma zupełnie.
Cóż, wakacje się skończyły. Jestem bogatszy o kilka książek i biedniejszy o kilkaset zlotych, ale to akurat mnie nie martwi. Pięniądze w te wakacje (nazwa rzecz jasna czystko umowna, co wie każdy, kto skończył szkoły średnie i poszedł do pracy) nie miały większego znaczenia. Odwiedzilem Agę nad morzem raz, pojechałem na Festiwal Legend Rocka pod Ustkę (koncert Colosseum zmiótł! To najlepsza rzecz jaką słyszałem na żywo w calym moim dotychcazsowym życiu), potem ponownie pojechałem do Agi, posiedzieliśmy chwil parę we Władysławowie (smutne miasteczko) i powróciliśmy do Torunia. I toczy się ta jesień rytmem raczej spokojnym z jednym tylko zawirowaniem dotyczącym pracy, ale to smutny fakt i nie chcę o nim tu opowiadać.
Cieszmy się, póki co, że kasztany uderzają nam do głów!