piątek, 29 kwietnia 2011

53°14′N 20°11′E

Ztlenowacenie – nasłonecznienie – rozzielenienie –
całkowite.

Gdyby drzewa potrafiły mówić. Stare miasto, stare miasto i
zamek, co niegdyś był zamkiem, a teraz jest zniewieściałą budowlą o nie
wiadomym do końca zastosowaniu, (czyli mieści się tam urząd miejski).

Miejsca nieodwiedzane od dawna – pozmieniane w proste,
kolorowe formy – pudełka – przypominają małe, amerykańskie miasteczka, w
których jest spokój, każdy się zna, sąsiedzi przychodzą do siebie na oranżadę
domowego wypieku i gdzie nie istnieje bezrobocie. Ułuda!

Wystarczy poczekać do wieczora.
Powietrze jest gęste, parne. Burza wisi w powietrzu, a być
może i już gdzieś się szlaja za horyzontem. Niech przyjdzie: spłuczę z siebie
Toruń, pracę i kurz ze stóp. Póki co jestem owionięty wiatrem i pyłkami traw. Słońce
– niemało go.

Pozostaje tylko dziwna przypadłość – nieustające odczucie,
że przedmioty będące nade mną – na przykład zawieszone na ścianie – mają nieodpartą
ochotę spaść na mnie. Nocą – na przykład – szafka z książkami. Przetoczyłem się
na przeciwną stronę łóżka, a ono – przechyliwszy się pod moim ciężarem –
zrzuciło mnie na ziemię, po czym z łomotem godnym lepszej sprawy powróciło do
stanu sprzed przechyłu. Ocknąłem się na podłodze – mrugając niepewnie – w bladym
świetle świtu.

I już nie spałem do rana. Robiło się coraz jaśniej, i
jaśniej – cieplej także – i ptaków darcie dobiegało przez okno. Zapach rosy –
mokrej ziemi.

Oraz te wszystkie inne pierdoły, które tak bardzo radują
mnie i sprawiają, że zapominam o wszystkim.

Ps: pięćdziesiątka wódki nadal kosztuje tu cztery złote. Prawdziwa
pięćdziesiątka, nie taka farbowana jak w pewnym klubie w Toruniu. Prawdziwa. Jak
bum – cyk – cyk.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Karn evil 9

Fontannę nam uruchomili! Hurra! Pewnie stało się to czas
jakiś temu i przegapiłem sprawę chucznego zapewne otwarcia, bo przecież miasto
nasze kochane lubi trwonić kasę na niepotrzebne rzeczy. Nieważne zresztą, gila
mnie to, jak mawia jeden kolega pankowiec (a oni dziwne rzeczy czasmi mawiają).
Pięknie jest! Wiosna, mlecze się żółcą, słońce się słoni, trawa się trawi,
niebo się niebi, ludzię się ludzią. Fontanna jest, psika, sika, miga jak
wiejska remiza podczas weselicha i tylko nie gra, bo pewnie jej się nie chce,
albo znów niekt nie pomyślał, że fontanna to produkt zasadniczo wymagający
wody, więc byłoby fajnie, jakby był wodoodporny. Tyle teorii. Praktyka zaś
pokazuje, że fontanna może i jest, ale nie wiadomo do końca dla kogo. Podobnie jak
trawniki. Dla kogo są trawniki? Z pewnością nie dla psów, i z tym się zgadzam. Ale
także nie dla ludzi. Kogo krzywdzę leżąc na trawie wieczorem, patrząc w niebo,
snując romantyczne rozmyślania wódkowe i nie tylko? A komu by przeszkadzało,
jakbym w upalny dzień przelazł przez
fontanne naszą piękną, co pluje wodą i muzyką klasyczną (a dlaczego nie
rock’n’rollem na przykład? W czym on gorszy?) aby schłodzić rozpalone członki i
inne elementy człowieka? Najwyraźniek komuś stała by się straszliwa krzywda,
ziemia by się zatrzęsła i zewsząd nadbiegli by dzielni municypalni aby wlepić mi
setki tysięcy mandatów. Wróg publiczny numer jeden, ścigany listem gończym w
pięćdziesięciu jeden krajach. Przelazł przez fontannę i zdeptał (dosłownie!!) muzykę
klasyczną, zdeptał Beethowena czy innego miglanca, co tworzył muzkę dla sfer
wyższych intelektulanie, nie dla plebsu, co po fontannach łazi i sztukę wielką
buciorami brudnymi szarga. Na szafot go! Odium cyniczne na ustach gości gdy
myślę, że sami sobie z dupy robimy muzeum. Nie tykaj paluszkiem, bo pobrudzisz!
Więc dla kogo, kurwa, jest to miasto? Pomniki walają się wokół jak śmieci, co
jeden to brzydszy (chyba tylko ta dziwna kometa, wbita w ziemię podoba mnie
się), miasto papieży, rydzyków i municypalnych supermanów walczących ze złem w
postaci najczystszej czyli z tymi, co leżą na trawniku (Pijany zapewne! Trzeźwy
by na trawie nie leżał przeca!) oraz depczących swymi brudnymi, komunistycznymi
i ateistycznymi oraz zapewne pedalskimi syrami święte fontanny. Chała wam,
dzielni municypalni! A weź się dogadaj! Powiedz, że krzywda się nikomu nie
stanie! Imperia nie upadną, wszechświat nie imploduje nagle, papież nie wstanie
z grobu aby pogrozić palcem. To nie ja, to Polska. Ja tylko otrzymałem złe
wychowanie!  I zastanawiam się, gdzie
jestem. No, gdzie? To nie jest kraj dla ludzi. To jest kraj dla... (masz pełną
dowolność. W końcu, wbrew wszelkim pozorom, jesteśmy wolnym, demokratycznym
społeczeństwem równych praw i wielkich możliwości).

wtorek, 19 kwietnia 2011

Skalna historia

Dzieci. Ostatnio wszędzie widuję dzieci. I nie jest to
bynajmniej efekt jakiegoś majaczenia czy zmęczenia. Po prostu naród postanowił
rozmnożyć się na potęge. I nigdzie nie można przed tym uciec. Choćby się
chciało. A kiedyś zapewne przyjdzie i moja kolej pozostawić potomka. Niech świat
wie, że tak łatwo się Blanków ze swego padołu nie pozbędzie.

Dzieci. Przechodzę obok placu zabaw w niedzielne
popołudnie. Pusty. Tylko trójka raczej już starszej młodzieży spożywa napoje
alkoholowe zwane potocznie piwami na bujaczkach. Przez moment ogarnia mnie
zwątpienie, że dzieci nie bawią się już, że w domach siedzą. Nie, zwodnicza
niedziela!

Dzieci. Niczym ławica zwinnych ryb biegną kolorową grupą,
śmieją się, bawią. Na dworze. Z wysokości czwartego piętra widać dokładnie, jak
włażą na drzewa i z nich spadają, jak kopią piłę w miejscach zabronionych. Czyli
nie zapomniały jak się bawić. Nadzieją napawają chodniki pomazane kolorową
kredą. Ślady piłki na ścianach bloków. Śmiech i wrzaski wieczorną porą z placu
zabaw. Nawet poziom przekleństw jest znośny i przypomina ten, który panował
podczas moich młodzieńczych lat.

Zresztą, dorwałem się ostatnio do bujaczki. Cudne uczucie.
Nie przestawajmy się bawić! Był taki świat, w którym ulice miały wielkości
kosmiczne a mapa Chin dziwnie pasowała do układu alejek w parku. Tak było!

Dzieci. Jedno obecnie mam tylko zastrzeżenie. Jedno mi
się tylko tak do końca nie podoba. Latające pieluchy, gaworzące maluchy w
miejscu, które raczej kojarzy się z czymś zgoła innym. Ale skoro naród mnoży
się na potęgę, to może tak być musi. Nie jestem w stanie czasami rozpoznać czyje
dziecko w którym akurat wózku leży. Kaszki i mamy ekscytujące się laktacją i
innymi wydzielinami. Może jestem nieczuły, ale nie chciałbym słuchać tego w
knajpie. Mam jednak nadzieję, że w niedalekiej przyszłości nie zostanę
obsadzony na stanowisku przedszkolanki.

Dzieci. Póki co wszystko trzyma się w znośnych granicach. Zresztą,
jak się czowiek napije, to przypomina takie duże dziecko: gaworzy, ma problemy
z chodzeniem i utrzymaniem główki prosto, czasami robi pod siebie. Więc i mnie
się zdaża być wielkim dzieckiem. Więc już koniec marudzenia na temat dzieci. Niech
bawią się, rozwalają sobie głowy, niech maltretują żaby, niech ganiają z piłą. Patrząc
na dzieciarnię z balkonu widzę biegającą wesoło moją emeryturę. Niech rośnie w
siłę!

piątek, 15 kwietnia 2011

Bestiariusz

Naukowcy (gdzie ja to widziałem? Pewnie na jakiejś  stronie niepotwierdzonych informacji typu
kwejk czy coś podobnego) obliczyli, że każden jeden człek w tej chwili znajduje
się nie dalej jak metr od jakiegoś gatunku pająka. Skąd oni biorą te
informacje?

W każdym razie nie dalej jak cztery dni temu byłem metr od
wampira i czterech czerwi. Nosferatu, klasyczny horror (choć czy dziś jeszcze
warto go tak szufladkować? Film, genialny film po prostu!) z oprawą muzyczną na
żywo zespołu Czerwie. I tu nie ma nic więcej do gadania, to trzeba było
zobaczyć. Piekna rzezcz!

Poza tym miało szumieć i nie szumi. Cisza jest. Przeczytałem
Kompleks Potrnoya i ogólnie mam wyjebane na co lepszą część owoców
żywota naszego, amen.

I tylko tyle ostatnimi czasy, gdyż mój umysł osiadł na
mieliźnie i staram się go obudzić wysiłkiem fizycznym, ćwiczeniami i takimi
różnymi działaniami siłowymi na wiosnę. On by chciał, ale ciało nie mogło, więc
przeszedł w tryb stand by. Więc budzę poczwarę do życia po zimie. Biegać,
skakać, latać, pływać!

Jest to takie, nie inne, bo mam wrażenie (nieodparte) że w
moich wnętrznościach zagnieździł się wąż. Kąsa; dziwny nerw. Prześlizguje się. Jego
też staram się wygonić. Niepotrzebna bestia!

Cóż...

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Szare eminencje zachwytu

- To miłe, gdy o tym, co się dzieje u znajomych dowiaduję
się z Pudelka – powiedział Michu z rana dziś. Chodziło rzecz jasna o występ
Tomka Cebo w znanym programie o tym, że muzyka ma być i basta. Sam występ
odebrałem pozytywnie, ale gdzie mnie tam oceniać styl, na którym się nie znam.
Z pewnych nocnych występów w enerde odniosłem zgoła inne wrażenie, ale może to
wódka, może to inne piwo wpłynęły na odbiór tejże sztuki. Ale nie myśl źle o
niczym, jak śpiewał Lech J.

I tak (bo działo się trochę): sobota, występ kolegi Wojtka
Zięby znanego jako Infamis, muzyka grającego elektronikę oraz ambient, w Domu
Muz. Całość zatytuowana jako Voices of Cosmos. Polegało to na wykorzystaniu dźwięków
odbieranych przez radioteleskopy i przerobieniu ich na muzykę. Choć może to
akurat złe słowo, bo występ miał charakter raczej medytacyjny, amelodyczny ale
intrygujący. Jedyne co mierziło to dość szkolna oprawa wizualna. Nie
inspirowała, a raczej lekko zawiodła. No i kto wpadł na pomysł aby tego typu
projekt umieszczać w programie festiwalu poświęconego górom? Alpiniści mają aż
tak wielkie ambicje, by gwiazd sięgać? A sama wystawa zdjęć bardziej pasowała by do miesięcznika katolickiego „Góry moje widzę ogromne”. Jeśli,
oczywiście, taki miesięcznik by istniał. Piekny mamy mech co głazy w górach porasta!
Jednak pojadę nad morze raczej.

A wczoraj, po nieudanej próbie wchłonięcia hamburgerów w
restauracji Widelec zabłądziliśmy z Agą do Od Nowy a tam... kabareton mocium
panie! Być może większość skeczy nie śmieszna była zupełnie. Być może w ogóle
bym nie zwrócił uwagi na te kabarety, które widziałem (część znana z audycji
Trójkowych) ale trzy piwa i instynkt stadny robią swoje. Raz nawet oplułem
parkę siedzącą przede mną w czułym uścisku, bo nieopatrznie wziąłem łyka w
momencie najmniej nieodpowiednim czyli śmiesznym, ale kto by pomyślał, że są
jeszcze śmieszne kabarety. Zwłaszcza młode. Otóż są. Kabaret Z Konopii
zasłużenie zgarnął pierwszą nagrodę. Reszty nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Dotkliwy
był problem z puentą u większości.  Zresztą,
nie znam się na tej sztuce ale wiem, co lubię.

Tak więc ukulturniałem się do zdurowacenia totalnego. Jeszcze
by wypadało zobaczyć co w CSW piszczy, ale boję się, że znów nic nie zrozumiem
i wygłupię się pytaniem, czy mają remont.  Więc pozostała jeszcze wystawa Zbyszka
Filipiaka w Kontrapunkcie i można powiedzieć, że tydzień zaliczony. Żeby nie
było, że tylko o chlaniu piszę. Czasami mi się zdaża też inne rozrywki preferować,
albo po prostu łączyć  wiele
przyjemności.

Dziś wieczorem spotkanie z kasztelanem i zapewne z jakimś
starym, dobrym, polskim filmem. Zresztą, kultura jest jak rzeżucha: można ją
uprawiać wszędzie. Zresztą, również przykład pieczarek pokazuje, że nawet na
zaskakujących rzeczach może powstać coś dobrego.

I takie tam inne pierdoły.