środa, 29 maja 2013

Oko w oko z okiem

Chciałbym, aby tę notkę przeczytał John Cleese. Znaczy, żeby jej lektorem był John Cleese. Z brzmieniem jego głosu w głowie, przystępuję do spisania kilku rzeczy.

Czerwiec wita mnie zmianą pracy. Będę miał socjal, umowę i wszystkie inne wspaniałości, jakie oferuje nasze państwo. Do tej pory tego nie miałem, albo miałem iluzorycznie. Wynagrodzenie też będzie całkiem znośne, choć zdaję sobie sprawę z tego, że w Toruniu byłbym królem świata, tu - będę co najwyżej nieco bogatszy niż przeciętny pracownik pionu administracji państwowej.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale umieściłem na wywrocie.pl jeden tekst i pierwszy rozdział nieudanej książki. Rozdziału nikt nie skomentował, co raczej jest zrozumiałe, bo komu by się chciało czytać dwadzieścia stron maczkiem. Jednak umieszczając tam tekst mniej lub bardziej poetycki (mała bzdurka napisana w trzy minuty) przekonałem się ponownie, ilu mamy ekspertów od Poezji. Prozy nikomu się nie chce, chyba, że takiej na półtorej strony. Czytając wiersze innych, i komentarze do nich, utwierdzam się w przekonaniu, że poezja niekoniecznie jest poważną dziedziną sztuki, za to Poezja już tak i tu się trzeba trzymać reguł. Najlepiej milczenia.

Ostatnio dużo czytam o polityce. Sam nie wiem, dlaczego, bo przecież ani to lubię, ani rozumiem. Jest w tym jednak jakiś masochizm. Czasem mnie nawet kusi aby skomentować to i owo, ale na szczęście w ostatniej chwili powstrzymuję się. Zresztą, nie to mnie zdumiewa najbardziej. Ja mogę sobie trzasnąć byka, postawić przecinek nie tam, gdzie trzeba albo napisać zdanie nielogiczne. Ale w gazecie? Od kiedy wymyślono fotografię cyfrową, słowo pisane spadło do roli podpisu pod zdjęciem, często błędnym. Ot, i cała wiedza! Po czymś takim nie dziwię się, że nikomu się nie chce czytać więcej, niż dwie strony.

W poprzedniej notce pisałem o prawdopodobnej płycie roku (Setna) i tym, że tylko cud może ją zdetronizować. Cud się nie zdarzył, ale jest cholernie blisko. Chłopaki z CAN (Liebezeit i Schmidt) zebrali się i nagrali EP, która zmiękczyła mi kolana i przyprawiła o gęsią skórkę. Wypatruję płyty, bo czuję, że naprawdę będzie czego wypatrywać i czego słuchać przez kilka tygodni.


Zresztą, to nie pierwsza z genialnych rzeczy, jakie wypatrzyłem u Dzikich świętych... Znajdywanie takiej muzyki to czysta rozkosz.

A teraz coś z zupełnie z innej beczki.

środa, 15 maja 2013

Muzyka niebiańska

Setna Guérison. 



 Miałem w głowie mnóstwo określeń na tę muzykę, ale gdy siadam, gdy mam zapisać, pozostaję bezsilny. Od kilku dni płyta ta towarzyszy mi niemal wszędzie.Niemal, bo rozwaliłem słuchawki, więc nie słucham jej na wielkim zewnątrz. Ale w domu, owszem - gdy mam chwilę, gdy piszę. Jedna z tych płyt, a u mnie ostatnio to rzadkość, które kazały mi się zatrzymać i w milczeniu wysłuchać całości. Cóż za radość wielka, cóż za przejrzystość i pełnia nienachalnego piękna.
Jest jeden powód, dla którego cenię zeuhl bardziej, niż inne gatunki, choć będzie się to częściowo odnosiło i do innych rodzajów muzyki (King Crimson przecież!). Zespół. Magiczne słowo w dobie "osobowości muzycznych" albo po prostu solistów. Nie ma jednak nic lepszego do posłuchania, niż zespół, który gra jak dobrze naoliwiona maszyna, gdzie nikt się nie wybija z solówkami, gdzie nikt nie chce prowadzić. Słucha się pięciu kolesi jakby się słuchało jednego organizmu, tylko wielorękiego.
Słucham więc i słyszę przestrzeń. Wielką, jasną przestrzeń. Mnóstwo jest nawiązań do Magmy; dalekie echa Felicite Thosz snują się i nawracają co jakiś czas. Jest piękny, żeński głos, wspaniały Minimoog, miękkie bębny, jest wyraźnie zaznaczony bas, jest atmosfera, której próżno szukać gdzie indziej. Jeśli ktoś z was da tej płycie szansę, to gwarantuję, że nie będzie zawiedziony. Ta płyta jest tak po ludzku, tak zwyczajnie, tak po prostu przepyszna. Poniżej link.

https://soundcloud.com/udi-koomran/sets/setna-gu-rison-soleil-zeuhl

 Nowy Bowie? Dobra płyta, ale tylko dobra. Nie doznaję objawień, podoba  mi się teledysk, ale ja lubię wszystko, co podważa religie.Przesłuchałem, trochę w biegu, ale nic we mnie z tej płyty nie zostało. Ale dam mu szansę, bo go lubię.
Tymczasem, Setna Guérison, prawdopodobnie moja płyta roku, o ile cud się nie wydarzy.

środa, 8 maja 2013

Wielkie oczy strach ma

Jeśli nie jesteś uzależniony, to nie zrozumiesz. Mechanizm jest banalnie prosty - choćby nie wiem co, musisz przyjąć działkę. Było kiedyś o tym przedstawienie teatralne, o ludziach uzależnionych od czytania. Dzień po skończeniu książki odczuwam wolność. Przetrawiam to, co przeczytałem. Na drugi dzień odczuwam niepokój. Jest on tym większy, jeśli nie mam nic pod ręką. Mam, to oczywiste, całą półkę sprawdzonego towaru, ale, jak każdy ćpun, pragnę więcej. Trzeciego dnia odczuwam niemal fizyczny ból za oczami. Czwartego mam drgawki, piątego dnia natomiast przeczesuję rozpaczliwie półki w poszukiwaniu słowa mniej znanego. To przecież zna większość. Głód.
Od wielu dni mam taką jedną książkę, która mnie straszliwie irytowała ilekroć zaczynałem ją czytać. Ale wczoraj, na głodzie i kacu, ale bardziej na kacu niż głodzie, wziąłem ją do ręki i zacząłem raz jeszcze.  Zaskoczyło.
Z zasady nie cierpię książek ani filmów o wilkołakach. O wampirach zniosę, choć to zazwyczaj marudne skurczybyki, ale wilkołak? Cóż on takiego ma? Ani to dylemat moralny, ani refleksja nad ludzkością, tylko prosty komunikat, że bestia we mnie drzemie. Tak to postrzegałem, a potem znalazłem książkę (znalazłem, duże słowo; gwizdnąłem Siostrze, jej się nie spodobała) Ostatni wilkołak  (przełknijcie zażenowanie, które wytwarza się w człowieku wypowiadającym na głos takie tytuły!). Autor: Glen Duncan. Płeć nie znana. Amerykańskie imiona wszak gówno znaczą. Na okładce zachwyt samego Nicka Cave'a, że brud, że seks, że lunatyczne wycie i ostatnie poty z horroru. Nigdy nie wierzyłem Nickowi, ale nieznośna maniera jego utworów pasuje do opisu owej książki. Tymczasem...
No, jest nieznośnie. Jest manierycznie. Jest egzaltowanie. Tylko, że nie ma tam ani odrobiny horroru, a i seks jakiś taki nieudolny. Czyta się jednak miło, choć bohater to sztampa pierwszorzędna, ale i tak daleko mu do pewnego ssącego wampira, który zwykł świecić jak był zestresowany. Wilkołak, jak przystało na brutala pokroju Cave'a, jak się stresuje, to pije, pali i wali. Mimo wszystko jednak, czyta się dość przyjemnie. Jak się już, oczywiście, przyzwyczaiłem do nieznośnego, pełnego wielkich słów, stylu. Nie mniej książka wprowadza kilka ciekawych rozwiązań, o których nigdy bym nie pomyślał. Jeśli to było, to proszę mnie poprawić: zawsze myślałem, że wilkołak to raczej wymysł średniowieczny, a tu mamy starożytną Mezopotamię, a z drugiej strony są (a jakże!) wampiry poklepujące się po plecach z Ramzesem (nie wyjaśnione, z którym). Wilkołaki wymierają, a jednocześnie są lekarstwem na światłowstręt dla gryzących inaczej (Cytat o wampirach z innego źródła: Niby taki wychowany, a po ludziach dojada!).
Ponieważ pisanie tej... hmmm... recenzji zajmuje mi kilka dni, jak i czytanie, muszę na moment, w tym właśnie miejscu przerwać. Ponieważ główny bohater odnalazł drugą połowę (znaczy: samicę) nastąpiło nieznośne nagromadzenie scen zwanych frywolnymi. Do tej pory spotkałem tylko dwa fantastyczne opisy spółkowania w książkach. Jeden w Listonoszu Nerudy, scena z jajkiem, a drugi w Klubie Dumas, gdzie seks jest przyrównany do bitwy z czasów napoleońskich.
Odrzucam na chwilę. Czytam Łaskawe Littela. Bestia bestii nierówna.
A zombie zombie zombie.