poniedziałek, 21 października 2013

Nowa Zelandia

Plotki o mojej śmierci były stanowczo przesadzone. Podobnie jak plotki o moim wyjeździe za granicę. Nie porwali mnie także kosmici, choć to mogło być ciekawe doświadczenie. Nie mniej od kilku dni śni mi się, że mieszkam w Nowej Zelandii i jestem surferem. Nie wiem, czy to wynik namiętnego oglądania Słonecznego patrolu czy może coś innego, bliżej nie zdiagnozowanego, ale niemal co noc śni mi się, że pomykam deską po wielkich falach, a potem bujam się po plaży z rozmaitymi niewiastami. W sumie jest to dość przyjemny sen którego nawet nie próbuję tłumaczyć.

Końcówka lata i połowa jesieni minęła jak we śnie. I wolałbym, aby część z tego, co się zdarzyło było tylko snem. W każdym razie jestem, oddycham, trochę tylko bardziej sponiewierany niż zazwyczaj. Nowe mieszkanie na Ursynowie dostarcza mi niezapomnianych rozrywek i myślę, że to będzie temat rzeka na kolejne wpisy, ale pomału, niech się rozgoszczę tu znów, bo palce i myśli mam zwiędłe po dwóch miesiącach stagnacji. Z okna mam widok jak w pierwszym lepszym mieście, więc nie czuję tu, że Warszawa, że stolica, że wielki świat tuż za rogiem. Nie widzę już stadionu a blok, z kotem w każdym oknie.

Do tego zrobiłem się sentymentalny, staram się chodzić na siłownię i uprawiać zdrowy tryb życia. Nic z tego póki co nie wychodzi. Planów mnóstwo.

Właśnie spadł deszcz.