Bo wydawało mi się, że kije
hokejowe są jedynie synonimem kija bejsbolowego. Kolejne narzędzie do
robienia sobie krzywdy. Ale jako znany w regionie miłośnik sportów
grupowych nie będę się na temat ten wypowiadał. Coś innego powiem. Na
łżwy się nam zachciało pójść. Nam mówię, bo grupa większa była. Wiadomo,
raźniej. I jak ktoś glebę, znaczy lód, zaliczy to i zawsze więcej ludzi
do pomocy, żeby nieszczęśnik nie majtał się na plecach jak biedny
żuczek. Albo żeby mu ktoś palców łyżwą nie amputował znienacka, bo palce
to jednak potrzebne człowiekowi są.
Regulamin lodowiska wyraźnie zaznacza, iż wskazana jest jazda w
rękawiczkach. Jazda w białych rękawiczkach? Wzbudza to we mnie niepokój i
niejasne marzenie o zbroi. Wizja kilkudziesięciu ostrzy sunących po
lodzie w znacznej bliskości moich palców u stóp... Na szczęście
wypożyczone łyżwy przypominają dolną cześć uzbrojonego rycerza, do
której ktoś przez pomyłkę przyczepił rogi łosia. Nie było mowy, aby
cokolwiek zagroziło moim stopom.
Lód jest śliski, prawda? Oczywiście. A jak podnieść jego śliskość? Założyć łyżwy, rzecz jasna! Pierwszy krok na lód i...
Jak pacynka kierowana ręką wariata. Jak ślepiec na orgii - po omacku.
Nogi sztywne, ręce wyciągnięte.... Nie, nie będę łyżwiarzem. Chwilami
czułem się jak Stevie Wonder który przypadkiem podczas spaceru zabładził
na środek tafli podczas meczu hokejowego Rosja - Kanada. Większość
czasu spędziłem nonszalancko oparty o barierkę niczym Jewgienij
Pluszenko po wyczerpujących zawodach.
Mimo wszystko nie wywaliłem się ani razu (chwalę się!) i kilka
okrążeń wyszło całkiem całkiem, jak na kogoś, kto nie mial łyżew na
nogach od dobrych dziesięciu lat. I pomimo tego, że lodowisko na Tor -
Torze w niczym nie przypomina zamarniętych działdowskich bagien, na
których stawiałem swoje pierwsze i ostatnie do tej pory łyżwiarskie
ślizgi.
Sumując: spodobało mnie się, ale chyba nie na tyle aby rozważać przejście w niedługim czasie na zawodostwo.
Ps: zauważyłem, że
podryw na łyżwiarza polega na podjechaniu dość szybko do obiektu
podrywanego i nagłym zachamowaniu bokiem, tak, aby obryzgać obiekt
skruszonym w ten sposób lodem. Nastepnie należy z całym impetem białego,
dzierganego sweterka i posiadanych czterdziestu nie trafić w zejście z
lodowiska i uciąć sobie pół palca. Zdecydowanie nie dla mnie. Wole
porozmawiać, zrobić tatara, pójść na spacer, wypić wino przy świecach...
Cokolwiek, byle nie było tam urwanych kończyn i wybitych zębów. Jestem w
końcu niesłychanie spokojnym człowiekiem.... Przynajmniej do czasu, aż
mnie ktoś wkurwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz