Nie potrafię się zmusić do działania innego niż patrzenie. Mam w
brzuchu wściekłego kota (poetycka nazwa biegunki) i lewe oko zaszło mi
mgłą, co sprawia, że mam lekkie problemy z wcelowaniem w niektóre, co
mniejsze przedmioty.
Dziś czułem się jakbym przechodził naprawdę ciężkiego kaca.
Przemawiała do mnie wyłącznie kultura obrazkowa, ale na szczęście w
dzisiejszych czasach jest jej mnóstwo w Internecie. Cóż, zdecydowanie
nie był to kac, a raczej jakaś forma może wirusa, może innej bakterii,
co postanowiła całą złość świata wyładować w moich jelitach. Głowa nie
boli. Światłowstręt nie występuje. Muzyka jest lekka i znośna, nawet
zeuhl nie przeraża moich uszu.
Pytam się więc, o co kaman i zagryzam kolejny węgiel. Od innych
specyfików stronię, gdyż raz po jednym pobiłem rekord świata w biegu na
60 metrów po schodach w dół z jednoczesnym otwieraniem drzwi kluczem.
Niestety, nikt tego nie widział, więc rekord pozostał jedynie w mojej
pamięci i na nagraniach z monitoringu tratwianego. Ale żeby nie było, że
temat gówniany poruszam.
Mój idol potajemny, piewca popkultury, mister Orbitowski był wziął i
znikł z Przekroju. I bym to jeszcze przebolał jakoś. Ciężko, bo ciężko,
ale powolny upadek owej gazety (mowa wyłącznie o wydaniu papierowym; co
oni tam wyprawiają w Internecie nie wiem i wiedzieć nie chcę, gdyż nie
lubię czytać gazet w wersji eeeeeee...) Wyznacza fakt, że zamiast niego
wstawili jakiegoś dziwnego pudelka w wersji, że niby taka inteligencka,
psiajucha. Zamiast innego spojrzenia na świat mam teraz spojrzenie
takie, jak wszędzie.
I nie jest to pocieszające.
A piszę o tym, ponieważ właśnie to zdarzenie mi o Orbitowskim
przypomniało. I jakkolwiek nie przepadam za horrorem w książkowej i
filmowej wersji (mam do nich stosunek jak Jej Ekscelencja do kobiet: Ja
się ich po prostu boję!) Uwielbiam jednak taką poetykę i taki sposób
patrzenia na świat. Czuję wtedy dziwne pokrewieństwo dusz (zaraz
przestanę używać Słów, obiecuję) i w ten sposób moje własne pisanie
zaczyna nabierać jakiegoś sensu.
A niebawem kupuję dyktafon i program do zamiany głosu w słowo
pisanie, bo jestem straszliwym leniem, pisanie leży odłogiem i moje
postanowienie, że przynajmniej strona dziennie dziś też leży odłogiem.
Albo siedzi na sedesie, bo te dwie funkcje są dziś u mnie zamienne.
Dlatego też boję się nieco zasnąć...
Nie tylko przez opowiadania Orbitowskiego. Dlatego walę mocną kawę,
włączam Kate Bush (Aerial i 50 words for snow; jest mistrzynią ta
babeczka! Te dwie płyty są jak dzień i noc; Ulisses i Finegans Wake;
ogień i woda) i zaczynam skrobanie.
Mówią, że pisanie to talent i ciężka praca. Ale jest coś ważniejszego: twarda dupa. Dosłownie i w przenośni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz