Czasami jest tak, że słowo grzęźnie, palce poruszają się po
klawiaturze jakby umoczone były w smole, czy czymś podobnym do smoły. I
wtedy są tak głupie, jak bezgłowe kurczaki. Miotają się, uderzają o
przedmioty, nie potrafią znaleźć właściwej drogi. Nie potrafią sobie
nawet odpowiedzieć na pytanie, w którą stronę zmierza właściwa droga.
Czy to nie jest taki tylko utarty slogan, który nie służy niczemu innemu
jak usprawiedliwianiu się? Że coś się robi, ale to coś jest ogólnie
pozbawione sensu i w zasadzie nie wiadomo, co to jest. Ani jak to
ugryźć. Słowa, które wychodzą spod palców są potłuczone, tępe. Nie mogą
sobie znaleźć miejsca w świecie, są pokraczne i cudaczne. Małe potworki.
Ale w końcu jest wiosna. Koty dostały małpiego rozumu, scenarzyści
filmowi bełkoczą tak, że uszy puchną. Coś w człowieku pękło. Pojawiła
się niezgoda na potworność, na upośledzenie. Rozumiem: wiosna jest. Czas
ogólnego porażenia i szaleństwa.
Anathema wydała nową płytę. Nie mogłem się doczekać i ściągnąłem ją
(eufemizm; ukradłem), ale nie mogłem się doczekać premiery, a chciałem
na koncert jechać znając nowe utwory. Na koncercie kupię, obiecuję!
A sama płyta? Anathema nie jest zespołem wybitnym, nie nagrywa płyt
rewolucyjnych ani genialnych (w odczuciu obiektywnym; dla mnie większość
ich płyt to arcydzieła). Ale są kapelą, która nie stoi w miejscu, lecz
ustawicznie szuka zachowując jednocześnie to coś, co sprawia, że łatwo
ich rozpoznać. Tak jest i teraz. Gdyby przyszło mi pisać recenzję, nigdy
nie powiedziałbym, że nagrali arcydzieło. Na szczęście nie piszę, więc
nie muszę. Nagrali arcydzieło. Sposób na siebie, który odnaleźli gdzieś
przy Judgement, znalazł w końcu perfekcyjną formę. Jest podniośle, gdzie
podniośle ma być, (ale udało się uniknąć niepotrzebnego patosu), jest
szybciej, gdzie szybciej być powinno. Jest trochę brudu i trochę
nienachalnego piękna. No i niespotykana do tej pory ilość optymizmu.
Idealna płyta na wiosnę. Wysokie miejsce w rankingu rocznych podsumowań
ma u mnie jak w blanku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz