Gdybyśmy tylko mogli mieć niczym niezakłócony obraz całości. Świat, a
w zasadzie jego postrzeganie, byłoby znacznie prostsze, konkretniejsze.
Gdybyśmy byli w stanie zobaczyć całość, jako grający mechanizm tak, jak
zegarmistrz widzi zegarek pod szkłem powiększającym. Śrubki i
przekładnie i całe to tałatajstwo, które sprawia, że całe to tałatajstwo
działa jak należy.
Pestki słonecznika, piwa porterowe, dwa koty w barszcz i nowy stary James Joyce, długo wyczekiwany przekład.
Siódmy sezon "Z archiwum X" przynudza nieco, ale jadę na zasadzie
rozpędu, aby dotrwać do sezonu 9, bo tego nie widziałem ani razu. A
resztę jak przez mgłę: jakieś pomysły, wrażenia, pojedyncze zdania.
Marzec, wiosna w rozkwicie, klucze ptaków zachrzaniają po niebie.
Gdzieś tam podobno przyleciały bociany i dłubią w kałużach. Wisła się
roztopiła ostatecznie. Spod śniegu wylazły psie kupy wyprzedzając
przebiśniegi, choć śniegu już nie ma, i chyba nie będzie. Na szczęście,
choć nękają nas niewielkie, codzienne przymrozki, jak zaśpiewałby
klasyk.
I w zasadzie w marcu jak w garncu, dziennik pokładowy nie odnotowuje
żadnych poważnych zmian w życiorysie. Trzeba teraz oszczędzać na dwa
nadchodzące koncerty oraz dwie książki z cyklu "konieczne do życia".
Poza tym świdruję Dostojewskiego, a nie dalej jak wczoraj dostałem
biografię Syda Barretta w lengłidżu. Plus Joyce, z którym będę się bawił
pewnie z pół roku szukając ciągle zasadności tej zabawy. Aż wszystkie
słowniki świata poddadzą się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz