Byłem ostatnio tam, gdzie wrony dupami szczekają, a psy zawracają. Dalej żyły lwy. I było tam cudownie.
Oczywiście, ze swoim urodzin pamiętam niewiele, co pewnie oznacza, że
nie zdarzyło się tam nic wartego pamiętania. Przekonałem się także, że
picie spirytusu z dwudziestolatkami jest już ponad moje siły, że bardzo
przyjemnie próbuje się tańczyć tango na środku ulicy oraz że piwo pite z
kalosza smakuje nad wyraz interesująco. To i jeszcze kilka innych
rzeczy pamiętam z zeszłego tygodnia, który to tydzień obfitował w
niesamowite zwroty akcji rodem z brazylijskich telenowel. W niedzielę
wieczór oczekiwałem, że drzwi się nagle otworzą i wkroczy mój zaginiony
brat bliźniak syjamski, obecnie misjonarz, który w Australi prostuje
bumerangi na jedyną słuszną drogę.
Na
szczęście nie wszedł. I teraz wszystko oklapło, opadło, uspokoiło się i
skończyło na etapie mgły snującej się po polu. Cokolwiek by to nie
znaczyło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz