piątek, 3 grudnia 2010

Weź swojego bałwana i idź

Wciągam łapczywie nosem, skórą i ustami; wszystkim. Ciepło.
Tym bardziej teraz, gdy zima pociągnęła za cyngiel i świat stężał, zastygł.
Mamut zamrożony w bryle lodu.
Zaczerwienione ludzie, zasmarkane, rozkichane na całego. Byście nie byli jedynie zbędną dekoracją wobrażam was sobie jako zaginione plemię przeddzień wielkiego zlodowacenia. Oj, rozpieszcza was ta pogoda, moi drodzy, a i tak narzekacie. Za każdym rokiem to samo, jakby tak nietypowe było, że zima akurat w grudniu się zdarza.


I jak co roku staram się slalomem omijać Mikołajów, świąteczne promocje, szał zakupów, lampki choinkowe i piosenkę "Last Christmas"... To, co kiedyś było radością, teraz staje się zmorą jakąś, koszmarem z tandetnego horroru. Aż chce mi się założyc maskę hokejową i rozgonić całe to towarzystwo kijem. A kysz!
Tylko czekać, aż wprowadzą stan klęski żywiołowej. Drogowcy walczą z 15 centymetrami śniegu, w urzędach pękają kaloryfery, uczelnie odwołują zjazdy. Minus siedem na rtęciowym liczniku... Myślałby kto! I tylko dzieci niezmiennie buszują w śniegu jak za dawnych lat i nie straszne im odmrożenia ani choroby. Pokrzepiające.
Wyjątkowo nie będzie nic o balonach ani o bieganiu po kolana w śniegu po lesie w środku nocy. Nic z tych rzeczy!  I choć czasem zdarza się, że ciągłość zimy zostanie przerwana, to się potem pozszywa białą nicią aby nie było nic widać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz