W takim
dniu to wszystko się może zdarzyć. Taki dzień powinien być patetyczny jak Piotr
Kraśko. Chciałbym być jak Piotr Kraśko: zawsze dobrze uczesany i ze światowym
akcentem, po usłyszeniu którego kobiety mdleją z wrażenia. I kompetentnym być i
obytym w wielkim świecie. Takim po prostu zwykłym Piotrem Kraśko w fikuśnym
krawacie i nienagannie skrojonym garniturze. W dniu wolnym bym jeździł konno w
dzierganym ręcznie sweterku w jelonki i ubierał choinkę na święta w markowe
bombki z H&M.
Tymczasem
jestem Blankiem i już za kilkanaście godzin stuknie mi trzydziestka.
Mówią,
że w życiu ważne są tylko chwile, a w życiu mężczyzny chwil jest wiele, a
niemal wszystkie dotyczą czegoś pierwszego. Chwila, w której jedynka ustąpiła
pola dwójce był przyjemny. Nie pamiętam go dokładnie, więc z pewnością musiał
być przyjemny. Teraz dwójka ustępuje pola trójce. To ważniejsza chwila. bardziej
stresująca. Będę trójlistny, niemal Chrystrusowy, taki na aby – aby, już
niemal, już prawie dorosły mężczyzna. Pięknie brzmi, prawda? Reszta pójdzie z
górki.
Czuje z
tego powodu dziwne zdenerwowanie, jak przed jakimś egzaminem. Strach nawet.
Wiem, że nic się nie kończy, żaden etap w życiu. Nawet umownie. Nic nowego
także się nie zaczyna. Ot, płynie sobie to życie spokojnie, dalej przed siebie
i trzeba nadal wszystko robić dokładnie tak samo, a nawet lepiej, bo przecież
organizm już nie ten sam. Sypie się lekko, wypacza w pewnych miejscach, a w
innych przeciera jakby niebo było za nisko i szorowało w głowę. Ogólnie
świadomość posiadania ciała staje się głównym symptomem tej zmiany. Jest go
ogólnie więcej i ciężej się tego nadmiaru pozbyć. Przelewa się jak zbyteczny dobrobyt,
ale przecież nie o taki dobrobyt chodziło. Nie tego miało być dużo.
Jedyna
umowność: po trzydziestce warto już zostać dorosłym. Czy jednak? Ciągle słyszę,
że ustatkuj się wreszcie, spoważniej wreszcie i ciągle jest to nieszczęsne wreszcie. Może i powinienem, ale czy chcę? Nie wiem. Chyba jednak nie mam
zamiaru, bo dojrzewanie kojarzy mi się z owocami. Dojrzewanie jest ohydne, bo
co później? Czy mam zostać skonsumowany czy pokornie poczekać na zgnicie i
schludną trumienkę, nagrobek z lastryko i raz do roku kłótnię o pozycjonowanie
zniczy? Taki mamy cel? Serio?
Cokolwiek
dojrzeje od razu jest skazane na umieranie, bo czas samego dojrzenia jest zbyt
krótki, aby się cokolwiek mogło nim nacieszyć. Świat zwierzęcy jest jeszcze
bardziej brutalny, bo od razu skazuje na przetrwanie, rozród i cały ten
pokręcony mechanizm sex sleep eat drink
dream.
Więc
co? Mam zostać trzydziestolatkiem, dla którego państwo nie ma nic? I to całkiem
dosłownie: nic. Żadnych ulg, poza tą na dziecko, ale kogo stać na dziecko? Albo
inaczej: kto myśli, że go stać na dziecko? Wszystko jest kwestią podejścia. Albo
wejścia. Na przykład: jak się nazwać, skoro koniecznie nie chce się dojrzewać? Duże dziecko ma zbyt wiele pejoratywnych
skojarzeń. Jak konkubent/konkubina. Kojarzy się z kronikami kryminalnymi oraz
przaśnymi artykułami w Fakcie. Duże
dziecko brzmi natomiast jak opis z podręcznika psychiatrii. Kompleks Piotrusia
Pana i tym podobne. Wszystko dlatego, że człowiek wyraża głęboką niechęć do
szeroko pojętej dojrzałości.
Ale dość tego pieprzenia. Nie przeżywam wszak żadnego kryzysu wieku przedśredniego, nie mam kompleksów wchodząc w trzecią dekadę. Pod wieloma względami nawet się z tego cieszę. Nie lubię młodości i nie lubiłem siebie mającego osiemnaście lat. Gdy przeglądam swoje dzienniki z tamtego okresu ogarnia mnie lekki niesmak na swój własny widok w tym lustrze z przeszłości. Zupełnie odwrotnie niż teraz: umysł mi odpowiada i lubię siebie coraz bardziej, ale patrzenie na lekko już sflaczałe i stanowczo zaniedbane ciało powoduje lekki niesmak. Ale, naprawdę, tylko lekki. Nie ma tam niczego, czego nie można naprawić pewną ilością warzyw i nieforsujących ćwiczeń.
Ale dość tego pieprzenia. Nie przeżywam wszak żadnego kryzysu wieku przedśredniego, nie mam kompleksów wchodząc w trzecią dekadę. Pod wieloma względami nawet się z tego cieszę. Nie lubię młodości i nie lubiłem siebie mającego osiemnaście lat. Gdy przeglądam swoje dzienniki z tamtego okresu ogarnia mnie lekki niesmak na swój własny widok w tym lustrze z przeszłości. Zupełnie odwrotnie niż teraz: umysł mi odpowiada i lubię siebie coraz bardziej, ale patrzenie na lekko już sflaczałe i stanowczo zaniedbane ciało powoduje lekki niesmak. Ale, naprawdę, tylko lekki. Nie ma tam niczego, czego nie można naprawić pewną ilością warzyw i nieforsujących ćwiczeń.
Zresztą,
czy to właściwy czas na podsumowania? Skoro nie będę jak Piotr Kraśko, to
postaram się być jak normalny Blank. Jestem szczęśliwym człowiekiem, pod wieloma
względami spełnionym. Jestem niezmiennie zakochany, słowa wyrzucam z siebie jak
dalekopis na amfetaminie oraz umiem pić alkohol tak, aby wyjść z tego cało. Czego
chcieć więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz