Nawet jeśli staram się patrzeć w
przyszłość, wybiegać, jak to zgrabnie można ująć, i tak jest to przyszłość
przefiltrowana przez przeszłość. Bo nawet, jak sobie marzę o lepszych czasach,
to jak mam sobie je mazać? No przecież, że muszę się odnieść do lepszych
czasów, które już były.
O kant dupy można to potłuc.
Za moją szanowną czteroliterową ciągnie
się fajerwerk wszystkiego, co było dobre, a lepsze już nijak nie będzie.
Tymczasem...
Czy aby nie jest tak, że na siłę szukamy
złego, że lubimy, jak źle się dzieje, bo lubimy narzekać. Ja lubię narzekać -
tak powinienem powiedzieć. Marudzę czasem straszliwie i mija trochę czasu zanim
zabiorę się za jakąś rzecz. Tylko pisać umiem szybko i natychmiast. W tym nie
lubię się ociągać, bo boję się, że pomysły uciekną albo staną się suchymi,
poskręcanymi potworkami zamiast żywych, pełnokrwistych historii. Oczywiście, z
czasem odkrywam, że te właśnie pomysły są najgorsze, ale to już inna historia.
Nie wiem skąd to się bierze, i nie ja pierwszy to mówię (bo ogólnie to mało kto
mówi coś po raz pierwszy) że to, co wymęczone jest lepsze niż to, co powstało z
olśnienia. Zupełnie tego nie rozumiem, ale stosuję się do tej metody i muszę
sam sobie wierzyć, bo nie cierpię niemal organicznie pokazywania tego, co nie
jest skończone. Więc muszę sobie wierzyć, że to jest dobre.
W mojej przeszłości nie ma nic, do czego
chciałbym wrócić. Nie ma jakiegoś wymarzonego momentu, w którym chciałbym się
ponownie znaleźć i zmienić coś na jeszcze lepsze. Pewnie, popełniłem taką masę
błędów, że aż czasami zapiera mi dech jak o nich myślę. To są najdziwniejsze
momenty, jakie są moim udziałem. Wybieram sobie jeden taki błąd i jeżę się na
myśl o tym, co zrobiłem, a raczej - czego nie zrobiłem, bo najczęstsze moje
błędy są błędami zaniechania. Albo tchórzostwa, zależy jak to nazwać. Pewnie
bym te same błędy popełnił, w tych samych momentach, gdyby mnie przenieść w
przeszłość. Ale już nie mam czego żałować. Mam trzydziestaka na karku i jestem
u szczytu swoich intelektualnych możliwości. I nawet jeśli inne możliwości nie
są już na tak wysokim, jak za osiemnastaka, pułapie, to jednak mózg
rekompensuje mi niemal wszystko. Jeśli kiedykolwiek uda mi się żyć z pisania,
będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nawet jeśli natychmiast to
znienawidzę i zacznę marzyć o robieniu czegoś innego, bo powiem sobie, że
lepiej już było, a teraz, to o kant dupy potłuc.
Polecam, o pisaniu m.in: http://www.ted.com/talks/elizabeth_gilbert_on_genius.html
OdpowiedzUsuń:)
a.
Wiesz, że dopiero teraz zebrałem się w sobie i obejrzałem całość? Pokrzepiające. Jak pierwszy raz Mamie powiedziałem, jako chyba szesnastolatek, że chcę być pisarzem, to dostałem szlaban, abym sobie przemyślał, czy aby na pewno. Podczas szlabanu napisałem jakieś opowiadanie o kosmitach, czy czymś podobnym, co mnie wtedy fascynowało, i jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę pisać, nawet tylko dla siebie :]
OdpowiedzUsuńCiekawe to wszystko, ciekawe.
OdpowiedzUsuń