piątek, 11 stycznia 2013

Silence's the key to a memory

Dobra, dobra, ja wiem wszystko! Oni już wygrywali, oni w zasadzie nie muszą nagrać dobrej płyty, bo sama marka mówi za siebie. Tak jak Marillion. Nagrywają knoty, a ludzie ich kochają, czego ja nijak nie rozumiem. Ale rozumiem, że zespół może nagrać płytę, która, obiektywnie patrząc, jest średnia, a ja uznam ją za świetną. Choć subiektywnie. Ale dość tej gry wstępnej, do konkretów.
Jestem leniwym człowiekiem. Ostatnimi dniami nie chciało mi się/nie miałem czasu/nie miałem co pisać (niepotrzebne sobie można wymazać; każdy powód jest prawidłowy). Postanowiłem robić podsumowanie, więc muszę je dokończyć. Nie będzie tego dużo, bo jak już się rzekło, niewiele rzeczy zrobiło wrażenie, a i ja niezbyt uważnie śledziłem nowości, chyba, że zeuhlowe. Bardziej zajęty byłem grzebaniem w starociach. Dlatego właśnie chciałbym skończyć podsumowanie i przejść do rzeczy bieżących, które mnie zafascynowały. Ale przyjdzie na to czas!
Tymczasem miałem coś powiedzieć o zespole, który dla wielu najlepsze lata ma dawno za sobą, a według wielu (zgłaszam się!) dopiero przed. Anathema. To jedno słowo powinno wystarczyć. Nagrali świetny album. Długo, jak trwał rok 2012, myślałem, że to będzie ta płyta, najlepsza, ale w międzyczasie zdarzyło się kilka innych cudów. No więc Anathema. Nic więcej dodawać nie trzeba. Jestem leniwym człowiekiem, więc nie będę po raz drugi opisywał tej płyty. Właśnie skończyłem równo dwunastogodzinny dzień pracy i tak szczerze mówiąc, nic mi się nie chce. Powtórzę tylko raz jeszcze: jak dla mnie płyta genialna. Geniusz to rzecz sporna. Ale pod tym względem jestem koń z klapkami na oczach. A z koniem nie ma co się kopać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz