Widzę ludzi. Nie ma w tym nic dziwnego. Dużo ludzi widzi innych ludzi.
Widzą ich w sytuacjach różnych, typowych i nietypowych. Codziennych; zazwyczaj
są to sytuacje codzienne. Powiedzmy, ludź wsiada do autobusu i ja go widzę. Ludź
chodzi po sklepie i kupuje mielonkę i ja wtedy go zauważam. Czasami spojrzymy
na siebie, ale tak tylko powierzchownie. Nie buduje się przecież głębszych
relacji nad mielonką w puszce, przynajmniej nie nad zamkniętą.
Tyle, że ja widzę ludzi
nietypowych, bo widzę ludzi, których już gdzieś widziałem. Twarze, które są
bliźniacze do twarzy, które cokolwiek (czasem dużo) dla mnie znaczą. Wyglądają,
oczywiście, inaczej. Oto człowiek w szarej, pikowanej kurcie i berecie patrzy
na mnie oczami P.Z. Nawet wąs ma taki sam. Chwilę później w dziewczynie na
przystanku widzę siostrę, a długowłosy obywatel w empiku kojarzy się z pewnym
basistą z Torunia. Klient w MM łypie na mnie żołnierskim okiem, a kierowca
autobusu co chwila przeistacza się w dawno niewidzianego barmana.
Podobno, gdy ktoś cię nie pozna, to znaczy, że będziesz bogaty. A ja
poznaję ludzi, ale oni nie są tymi, których ja poznaję. Uśmiecham się do nich,
łypię oczkiem. Patrzą nierozumnie. Uciekają, dziwią się. Pukają w czoło. Bo ja
już krok ku nim robię, rękę wyciągam, uśmiecham się szeroko i chwilę później –
uśmiech mi kamienieje na twarzy, ręka zatrzymuje się w pół kroku (ręka? W pół
kroku?), spojrzenie gdzieś w bok, zakłopotane. Staję, wyciągam telefon, patrzę
w niego tępo. Domniemany znajomy patrzy spode łba. W wielkim mieście ludzi
mnogość. Poza tym oni naprawdę są podobni do siebie jak dwie krople wody.
A potem myślę, jadąc czy idąc, albo kupując, że na świecie jest jedno
miasto. To, w którym akurat jestem. Ludzie są pod jeden schemat zrobieni i
powtarzają się. Te same twarze w każdym mieście spotykam, te same spojrzenia. Tylko,
na szczęście, za spojrzeniami, za twarzami, kryje się coś innego. Tu – twarze są
maskami, dekoracjami, ale tylko dlatego, że ja tych twarzy nie znam i nie wiem,
co za nimi jest. Mój zmęczony mózg nakłada na te maski znane maski. Te maski
mówią do mnie, ale to, co mówią, nie pasuje do nich. Twarze te same, ale słowa
nie pasują do tych twarzy.
Później, już w domu, długo patrzę na siebie w lustrze. Czy moja to
twarz? Czy słowa, które mówię do siebie, są moje? Jakiś konduktor w pociągu na
drugim końcu Polski widzi mnie i nie poznaje. Bo skąd? Nigdy nie widział mnie,
więc jak może rozpoznać mój sobowtór? Sprawdza mnie bilet i nie wie, że gdzieś
tam, w odległym mieście, istnieje druga taka sama twarz, która ma nieco inne
rzeczy do powiedzenia.
Patrzę na siebie w lustrze i może nawet bym sobie samemu uwierzył, ale
skąd ja mogę wiedzieć, że to ja, nie ktoś do
mnie tylko podobny, to mówi?
Tak na wszelki wypadek umyłem mu zęby.
Nie uwierzysz! Kiedyś Cię widziałam, podbiegłam i to nie byłeś Ty.
OdpowiedzUsuńTrochę wtedy paliłam, ale mimo wszystko...