Trzymając w dłoniach naręcz kolorowych palemek podeszła do mnie. Nie patrzyła w oczy tylko gdzieś ponad ramieniem, w dal. Pstryknęła palcami spomiędzy których wystrzelił płomień. Podpaliła palemki; zapłonęły fioletowo, czerwono, zielono, czarno. Pomiędzy piersiami miała oko które zabrała mi w poprzednim śnie. Oko patrzyło na mnie, obracało się szybko, widać chciało mrugnąć ale nie miało czym. Przyjrzałem mu się bliżej: w oku ktoś był. Coś się tam ruszało, w samej źrenicy, na ciemnym tle jakaś postać. Już miałem przyjrzeć się bliżej gdy jej dłoń ujęła mój podbródek i uniosła ku swoim oczom. Były puste, sypał się z nich popiół.
- Spójrz na mnie - powiedziała.
- Jak mam to zrobić? - pytałem. - Przecież cię tu nie ma.
- Jestem, cały czas. Tylko duszę mam spopieloną, ale człowiek nie jest duszą.
Wręczyła mi palemkę, tę płonącą na czarno. Uniosła oko na łańcuszku i pokazała palcem źrenicę. W środku siedział na stołku Janerka i zaśpiewał mi piosenkę (melodia ludowa, skoczna, wesoła):
widok po widok po kres wpadłem
w pajęczynę że bądź przyjacielem raz
jeszcze ostatnio i mocniej zabije się
serce jak pryszcz pęknie takie serce
to pryszcz jak bułka z masłem dla ciebie
czy powiem tobie wszystko milcząc
zaklęta w drzewo syrena śpiewna na
kamieniu w pełnym końcu rybia twa
część schnie i cześć twej pamięci powiem
szybko tak bez tchu do zmordowania
aż do gwałtu rety dojdzie do wulkanu
wybuchu i jak posąg z pumeksu stanę
świtu każdego ledwo doczekawszy
słów zapominając potykając się o sznurówki
myśli się zbyt wiele nic się nie wie
nic się nie dzieje się źle
nie bez przyczyn owo czucie
dotyka mnie tam gdzie sam
się dotykam zwykle tam jestem sam
tylko dziś jakby z tobą tak
pod ręką jesteś ledwo sięgnąć mogę
by zdążyć przed snem w którym
mamy dwójkę dzieci i kota w pręgi
więc teraz będę bawił się słowami
jak sobą sam się bawię mówiąc do siebie
że cię pragnę tak jakby mocniej
niż sam siebie chcę
Odkłada gitarę i kłania się nisko. Ona pochyla głowę, co powoduje, że popiół spada na moją twarz. Zamykam oczy i czuję lodowato zimny pocałunek na czole. Lodowatym pocałunkiem okazuje się być nagły powiew zimnego, wilgotnego powietrza z otwartego okna, który mnie budzi o piątej szesnaście rano. Zaspany nagrywam rekonstrukcję snu na dyktafon. Idę spać dalej licząc, że w końcu będę miał jakiś normalny sen z gołymi babami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz