Bo Mrozek przybiegł z
samego rana pochwalić się, że siódmy raz jedzie na jachty w tym roku.
Wyciągnął laptopa i zaczął pokazywać zdjęcia czegoś, co wyglądało jak
miniaturowa wersja wypasionego oceanicznego liniowca.
- Walniemy czarnego na pół? - zaproponował na wstępie. - Jakby co mamy
jedno wolne miejsce... - kusił. - Bobo jedzie, i Góral... Ekipa taka, że
ja pierdolę!
No to walnęliśmy na pół. A potem to już było z górki.
No bo przyszedł Paproh aby obgadać pewien interes. I za interes
poszedł orzech*. Zjawił się Baranoś. Nie miał co prawda żadnego
interesu, ale dzielcko jest dziecko i napić sie zawsze można. Znaczy,
Justyny dziecko, bo kręciła się cały czas blisko gdzieś. Dotknąłem nawet
brzucha i wypowiedziałem życzenie. Podobmo się spełnia. Dla pewności
poprawiliśmy orzechem. Teraz życzenie nie ma najmniejszych szans i musi
się spełnić, a jak nie, to je znajdę i spalę mu dom. Krystian z
Dominikiem również ochoczo włączyli się w cykl składania życzeń, trochę
może przedwczesnych, ale co tam. W zeszły poniedziałek nasza społeczność
powiększyła się o jedną niewiastę płci żeńskiej. Jesli brać serio słowa
niektórych, że "moja żona to się jeszcze nie urodziła" Justyna powinna
poważnie rozważyć powicie chłopca płci męskiej. L. niech się sam juz
martwi o córę. No ale dziecko jest dziecko więc orzech...
W międzyczasie interes został obgadany. Baranoś przegrał w lotki, czy
wygrał może, nie wiem w sumie. Paproh poszła kupić kurczaki. Zjawiła
się Aga, przyszła Ruda, pojawił się Kwiatek i poszedł orzech za
powodzenie życia.
Wtedy skończyłem pracę.
Poszliśmy na obiad z Kwiatkiem. Potem do domu, z zamiarem wrócenia do
miasta, ale po drodze mineliśmy przyjaźnie wyglądający sklep nocny,
gdzie zakupiliśmy kilka piw i zostaliśmy w domu, oglądając filmy i
robiąc inne ciekawe i przyjemne rzeczy.
Przyjemnie się upadało.
*orzech to zwyczajowa nazwa Soplicy o smaku orzecha laskowego. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz