Ztlenowacenie – nasłonecznienie – rozzielenienie –
całkowite.
Gdyby drzewa potrafiły mówić. Stare miasto, stare miasto i
zamek, co niegdyś był zamkiem, a teraz jest zniewieściałą budowlą o nie
wiadomym do końca zastosowaniu, (czyli mieści się tam urząd miejski).
Miejsca nieodwiedzane od dawna – pozmieniane w proste,
kolorowe formy – pudełka – przypominają małe, amerykańskie miasteczka, w
których jest spokój, każdy się zna, sąsiedzi przychodzą do siebie na oranżadę
domowego wypieku i gdzie nie istnieje bezrobocie. Ułuda!
Wystarczy poczekać do wieczora.
Powietrze jest gęste, parne. Burza wisi w powietrzu, a być
może i już gdzieś się szlaja za horyzontem. Niech przyjdzie: spłuczę z siebie
Toruń, pracę i kurz ze stóp. Póki co jestem owionięty wiatrem i pyłkami traw. Słońce
– niemało go.
Pozostaje tylko dziwna przypadłość – nieustające odczucie,
że przedmioty będące nade mną – na przykład zawieszone na ścianie – mają nieodpartą
ochotę spaść na mnie. Nocą – na przykład – szafka z książkami. Przetoczyłem się
na przeciwną stronę łóżka, a ono – przechyliwszy się pod moim ciężarem –
zrzuciło mnie na ziemię, po czym z łomotem godnym lepszej sprawy powróciło do
stanu sprzed przechyłu. Ocknąłem się na podłodze – mrugając niepewnie – w bladym
świetle świtu.
I już nie spałem do rana. Robiło się coraz jaśniej, i
jaśniej – cieplej także – i ptaków darcie dobiegało przez okno. Zapach rosy –
mokrej ziemi.
Oraz te wszystkie inne pierdoły, które tak bardzo radują
mnie i sprawiają, że zapominam o wszystkim.
Ps: pięćdziesiątka wódki nadal kosztuje tu cztery złote. Prawdziwa
pięćdziesiątka, nie taka farbowana jak w pewnym klubie w Toruniu. Prawdziwa. Jak
bum – cyk – cyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz