Gdy
spojrzałem mu w oczy, zauważyłem, że on wie, że ja się spojrzałem. Powstrzymał
się. Gruba kropla potu spłynęła mu po skroni. Napięcie nie do wytrzymania.
Stara z boku peroruje zawzięcie o lekarzach i polityce.
Niech cię,
myślę, gęś kopnie.
Siedzi
sztywny, wyprostowany. Jak sprężyna skręcony, ale ani drgnie. Choć w środku się
gotuje.
Wysiądę wcześniej.
Ale zimno jest, iść się nie chce.
Też mi
dylemat!
Przystanek
Żółkiewskiego. On odwraca gwałtownie głowę. Kropla potu spływa po skroni. Zrywa
się nagle, jak sprężyna puszczona w ruch, wyskakuje z autobusu. Ja, zadowolony,
prostuję nogi i poruszam swobodnie kolanami.
Dojeżdżam.
Płowiecka. Wysiadam.
Czytam
Gombrowicza. Niech to wyjaśni tę nieznośną manierę. Czytam go tak mocno, że aż
mnie oczy bolą. Wchłaniam go, ale tu nie ma rady specjalnie – za każdym razem,
jak sięgam po Dzienniki, to one jakoś
tak na mnie działają, przejmują moje myślenie i przez moment nie myślę niczym
innym tylko Gombrowiczem, tą gębą obrzydliwą. Myśli mam wielkie i wzniosłe, ale
żadna z nich nie jest naprawdę moja. Są pożyczone, wynajęte i czekam z niecierpliwością
aż mi ten Gombrowicz przejdzie, jak choroba jakaś. Chciałbym już po swojemu
zacząć myśleć.
Zacząć po
swojemu.
Po swojemu. Tymczasem
[…]
Lubię cię czytać... czytam od czasu do czasu, z rzadka raczej, ale chętnie tu wracam
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowo! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń