Palce garbią się od mrozu i para leci z ust, a na kontynencie ogłoszono katastrofę. Jeśli nie ekologiczną, to z pewnością naturalną.
Rzecz
niesłychana, mówi Bill, że w grudniu śniegu tyle napadało! W Niemczech pociągi
muszą zwolnić do 200 km/h, tak zawiało! Och, kiedy my doczekamy czasów, że
pociągi u nas będą zwalniały do 200 km/h? Kiedy, no!
Widzę, że on
jest barman, ten młody, w kolejce przede mną. Oczy ma przekrwione, kupuje dwie
zapiekanki z pieczarkami i tabliczkę czekolady kokosowej z dodatkową porcją
magnezu oraz chce rozmienić plik dwudziestozłotówek na bilon. Widać przecież.
Nie muszę nawet słyszeć pobrzękiwania butelek w wypchanym plecaku. Taki młody,
pewnie zaczepił się na góra pół roku. Obudzi się po siedmiu latach z poczuciem
bezsensu własnego istnienia.
Bill
przyznaje mi rację. Kiwa smutno głową. Na niego też już pora.
A mnie smuci
jeszcze jedna rzecz. Niebawem sklepy wystawią akwaria z karpiami. olbrzymie
zbiorniki, w którym ryby będą się dusić we własnym śluzie i ekstrementach. I
taka pani jedna z drugą kupią tego karpa, aby go jeszcze w wannie pomęczyć.
Niech się dzieci z nim jeszcze pobawią. Niech sprawdzą, że karp na dywanie
średnio sobie radzi z chodzeniem. Ciekawe, dlaczego? W końcu przywódca stada
unicestwi karpia. Usiądzie w fotelu, a gospodyni przyrządzi go na sposób
narodu, którego w Polsce nikt nie lubi. Ale zaraz, przecież Maryja była Polką
spod Sandomierza! Jak jej tam było z domu... Nie pamiętam już teraz...
Wracając do
tematu: zawsze najbardziej mi szkoda tych karpi. Czemu one winne? I dlaczego
nie jest mi żal kurczaków ani krów? Może dlatego, że ryba ma dla mnie więcej
gracji niż, dajmy na to, krowa czy kurczak.
Ten rybi
holocaust zawsze mnie smuci o tej porze roku. Zupełnie jak powtarzane z uporem
maniaka od stu lat te same piosenki w radio, w supermarketach, w windach.
Mjuzak,
papka, kogo to obchodzi? A jednak – za każdym razem, gdy słyszę (…………………………………)*
czuję się gwałcony dousznie, a mój mózg zamienia się w grzyb atomowy.
Bill nauczył
mnie jak to wytrzymać. Kamienna mina, ale to już zapewne wiecie. Nic do dodania
w tym temacie.
Powoli
trzeba wrócić do spraw bieżących. A skoro o tym mowa, to moda nakazuje, aby pod
koniec roku robić różne podsumowania. Ja też się pokuszę, ale lista podsumowań
będzie u mnie ekstremalnie krótka, bo żadna książka we mnie nie została, żaden
film mnie nie zabił (może poza Prometeuszem, ale podobno to obciach przyznawać
się, że ten film się podobał, a mnie podobał się bardzo pomimo ewidentnych dziur w scenariuszu), a jedynie płyty. Muzyka, panie i panowie, tylko
muzyka zostawiła we mnie ślad w mijającym roku. O takie podsumowanie pokuszę
się już niebawem. Choć tu zapewne zaskoczeń wielkich nie będzie.
I dajcie
spokój karpiom. Ta ryba nie jest smaczna, tylko wam to wmówiono przez lata, jak
wcześniej wmówiono waszym rodzicom, gdy za komuny nie było nic innego.
*Tu można
wpisać tytuł dowolnego „przeboju” świątecznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz