Choć jesień ostatnio zrobiła
się nieco marudna, nie przeszkadza w niczym by siedzieć w zamkniętych
pomieszczeniach i raczyć się dźwiękami. I choć Lizard King nie oferuje
może zbyt przyjaznej atmosfery w postaci cen oraz nie wiedzieć dlaczego
rozkręconej na ful klimatyzacji, która dość ostro dawała po nerach. Ale
to nieważne.
Ja się chłopaków nachwalić nie mogę. Staram się jak mogę śledzić ich
poczynania, staram się bywać na koncertach kiedy tylko można, bo widzę,
że z każdym koncertem są coraz lepsi, bardziej zgrani, bardziej gotowi
popłynąć. Disparates, panie i panowie, rosną w siłę i kopią. I
zaryzykuję stwierdzenie, że są jednym z najbardziej oryginalnych
zespołów na Toruńskiej scenie. Nie udziwniają na siłę ani nie grają
prostego łupania, choć potrafią dać czadu. Choć inspiracje są widoczne
czasami zbyt mocno, jednak chłopaki bawią się nimi na tyle umiejętnie,
że człowiek nie ma poczucia, iż jest świadkiem czegoś wtórnego. Całość
brzmi niewiarygodnie świeżo i energetycznie. Wisienką na torcie są
znakomite, odjechane i surrealistyczne teksty, jakie tworzy wokalista i
gitarzysta w jednej osobie, mózg zespołu zresztą. Jego wizja świata,
pomimo, iż nieraz odjechana, jest spójna i wyrazista. I życzyłbym mu
tylko większej pewności siebie podczas śpiewania. Teksty często giną w
gęstej muzyce, a przez to całość wiele traci. Odsyłam na stronę zespołu. Wpadać, zaglądać i słuchać. To rozkaz!
Spięty. Kiedy zagra Spięty? Aż się rozepnie. Wbrew ksywce nie był spięty
ani na moment. Jeden człowiek, jedna scena, kilka instrumentów, ale nie
bajerował, że potrafi grać na wszystkich naraz. Zagrał prosto,
oszczędnie, ale, niech mnie dunder świśnie, jaka w tym była energia!
Były i szanty i anty szanty, piosenki stare i nowe, trochę klimatów Lao
Che (dwie piosenki brzmiały jak ewidentne odrzuty z sesji Gospel, ale
bynajmniej nie było to minusem. Po prostu nie bardzo pasowały), było
jajcarsko i poważnie na przemian. I te teksty! Muzyka nie powalałaby aż
tak, gdyby nie słowna oprawa. Zabawa słowem to znak rozpoznawczy
Spiętego w Lao Che, ale tu przeszedł wszystko. Nieraz był liryczny i
słodki jak pszczółka, by za chwilę przyfasolić rubaszną szantą
wykrzyczaną niemal z łobuzerskim uśmiechem. Niczym wprawny żongler, a
może pajac, zabawił się wszystkim, czym zabawić się dało. Bo było w tym
dużo pajacowania, ale wszystko wydawało się być szczere. No, i nikt
obecnie nie potrafi tak trafnie przeklinać w polskiej muzyce. Nikt.
Więc, chłopaku, puszczaj fiuta, wciągaj buta, znajdź bajoro, kawał dechy
i puść się w falę.
Bez odbioru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz