niedziela, 28 sierpnia 2016

Ostatni wpis z planety Ziemia

Co robię o 5:47 na ulicy, patrząc na mężczyznę, który wymiotuje na skrzynkę transformatora pod moim blokiem? Właśnie, co robię? Jest przecież piąta rano, szósta niemal. Niedziela. Na ulicy widać tylko tych pijanych i tych, co muszą iść do pracy. Kim więc ja jestem pośród nich, trzeźwy jak świnia, słuchając Under the Sign of the Black Mark? Ten wymiotujący mnie chyba nie widzi, zbyt zajęty swoją czynnością. Balansuje, starając się nie narzygać na buty, które wyglądają na dość drogie. Nie udaje mu się i przez szerokość ulicy widzę wyraźnie pstrzące się na tych butach i nogawkach spodni jasne kropki jego własnej treści żołądka. To zresztą wydaje się być jedyna treść, jaką ma w tym momencie jego życie. Ale nie osądzam go, mnie samemu zdarzało się to zbyt wiele razy, abym miał go osądzać. Dziś wydaje mi się to straszną stratą czasu. Piję coraz mniej, bo coraz mniej mogę wypić. Nie palę. Nadal systematycznie nie biegam, choć jakiś czas temu wylądowałem na pogotowiu z podejrzeniem zawału serca, który okazał się być "jedynie" porażeniem nerwowym spowodowanym zapadnięciem się trzech kręgów w kręgosłupie. Teraz biegam jedynie po lekarzach, ale ten wątpliwy jogging nie wychodzi wcale na zdrowie. Jednak leżąc na sorze i patrząc na przestarzały sprzęt do reanimacji, który odpalała (tak na wszelki wypadek) pielęgniarka, nabrałem dystansu do siebie i świata. Od tamtej pory, gdy ktoś znajomy mówi mi, że wziął kredyt na trzydzieści lat na wymarzone mieszkanie, wzruszam ramionami i przypominam sobie zimny żel od aparatu ekg oraz pieczenie welfronu w żyle prawego ramienia. Lekarka krzyczała na mnie, że za wolno ściągam koszulę, a ja odparłem, że przecież nie czuję lewej ręki, nie mogę nią ruszać, więc nie rozbiorę się szybciej, na co ona szarpnęła koszulą i wykręciła moją rękę do tyłu mówiąc: no przecież pan rusza! 
Co prawda nie było to zetknięcie się ze śmiercią, bo w końcu nawet nie straciłem przytomności, co według pewnej osoby nie jest zawałem, ale jakąś popierdułką. Zawał jest wtedy, gdy serce staje, bo ma dość, a lekarze za wszarz wyciągają cię z tunelu światła. To jest prawdziwy zawał. Z tym, że ja nie miałem zawału. Serce mam silne, jak się okazało, ale kręgosłup już nie. Jestem więc człowiekiem z przetrąconym kręgosłupem, który patrzy, jak inny przetrącony przez alkohol człowiek rzyga na jego blok. Wymiotujący w końcu mnie dostrzega. W jego oczach jest zmieszanie i agresja. Coś bełkocze do mnie, ale nie słyszę, bo Bathory na uszach. Odchodzę od niego, raczej przekonany, że mnie nie dogoni. Przez chwilę kulę ramiona, jakbym oczekiwał, że za chwilę dostanę kwaśny cios w plecy, ale nic takiego nie następuje. Okrążam blok, okrążam rondo ONZ i zachodzę do sklepu. Dlaczego tak rano? Nie biegam. Nie mam psa. Nie pracuję w niedzielę. Więc dlaczego? 
Ludzie spieszący się na tramwaje czy autobusy patrzą na mnie spode łba. Pijany? Prosto idzie, nie spieszy się o szóstej rano, pewnie pijany albo naćpany. Gdybym był ubrany jak do biegania, pewnie nikt by się nie dziwił, choć bieganie to dziwna czynność. Człowiek wygląda wtedy głupio i wydaje dziwne dźwięki. Może dlatego wciąż systematycznie nie biegam? Cała ta cielesność czasem mnie okrutnie irytuje. Nie działa jak należy i to nawet nie z mojej winy, bo tak mnie urodziła matka, więc kogo obwiniać o trzy zapadnięte kręgi, których nie wykryli lekarze w latach 90'? Przez to teraz trochę człapię, a trochę kuleję, bo lewą nogę mam mniej sprawną i często łapią mnie nerwobóle, przez które ciężko się chodzi i trochę ciężej oddycha. Paradoksalnie wtedy zaczynam lepiej rozumieć świat i jego ulotność, choć nie sprawia to, że lubię go bardziej. Znaczy, ludzi. Nadal wolę ich unikać w większych ilościach. 
Gdy wracam, jest niemal siódma. Wymiotujący mężczyzna zniknął. Może pożarły go potwory z innego wymiaru, może kosmici, a może zwymiotował się cały i jest teraz kolorową plamą na chodniku i częściowo na ścianie bloku. On już pozostawił po sobie znak. Cóż takiego ja po sobie pozostawię? Patrzę w puste, czyste niebo o świcie już wiem: w skali Kosmosu pozostawię po sobie wielkie, jasne i błyszczące nic. 
A potem, już radośniejszy, wracam do domu i myślę, że to dobra pora, aby położyć się w końcu spać.