środa, 30 stycznia 2013

Odwilż

Ogólnie uważam, że nabywanie drogą kupna za małych worków na śmieci mija się z celem. Za każdym razem, jak walczę z wyjęciem takiego worka, czuję się jak poszukiwacz zaginionego końca taśmy klejącej, grzebiąc paznokciem tam, gdzie nikt grzebać nie lubi. Taśma bez końca jest wszak bezużyteczna społecznie.
Ostatnio mam niejasne wrażenie, że mieszkam w kraju, który jest nieustannie czymś zagrożony. Naprawdę ulżyło mi, gdy dowiedziałem się, że istnieje komisja ds. przeciwdziałania ateizacji w Polsce. Czuję się znacznie bezpieczniej wieczorami wiedząc, że grupa dzielnych posłów czuwa nad moim bezpieczeństwem duchowym.
Gdyby jednak przyjrzeć się pewnym sformułowaniom bliżej, okazuje się, jak ważna jest znajomość znaczeń. Bo przecież powiedzenie, że ksiądz siedzący czterdzieści lat na parafii i pożerający olbrzymie góry pieniędzy jest bardziej użyteczny niż lekarz, który mieszka ze strażakiem jest, moim skromnym zdaniem, początkiem fajowskiej choroby umysłowej. Takie choroby mogą prowadzić do wznoszenia dość pokaźnych kopczyków chrustu na rynkach miast i polewania ich benzyną z obywatelem myślącym inaczej na szczycie w formie wisienki na torcie.
Pomyślcie, jak chybiony jest ten argument bezużyteczności, gdy pomyśli się o tych wszystkich zakonnicach i ich wyschniętych łonach, które nigdy nie wydadzą dziecka na świat? Pomyślcie o księżach, którzy marnują swój jakże cenny i oświecony materiał genetyczny podczas nocnych polucji albo przekazują go kobietom wątpliwej sławy, oczywiście – nielegalnie i niemoralnie. Ale człowiek jest przecież człowiekiem i powinien zrozumieć, że tu nie chodzi o moralność czy dzieci. Gdy w grę wchodzą pieniądze, różne głupoty się gada, a przecież jak się człowiek nażre hostii to od razu staje się wizjonerem bożym i różne głupoty przychodzą mu do głowy. Też tak kiedyś miałem.
Proszę mi jednak wybaczyć te ostre słowa, bo tak naprawdę bardziej przejmuję się za małym workiem na śmieci, z którego wszystko mi leci jak staram się go wyjąć. Nie obchodzi mnie pogląd tej pani, póki nie stanie się doktryną narodową. Mnie to się nawet podobało, bo był to koncertowy strzał nie tyle we własne kolano, co we własną głowę, która rozprysła się efektownie i ujawniła dymiącą pustkę, może z lekką, purpurową poświatą w tle. Martwi mnie to, że jak mnie napadnie ten za mały worek, jak ja się nim zacznę dusić czy coś, to Aga nie będzie mogła podjąć żadnej decyzji i umrę tak, z workiem na śmieci na głowie,  choć nie jestem gwiazdą rocka z Australii. Nie chcę już być konkubentem. Konkubenci piją i mordują konkubiny, a kohabitant brzmi jak nazwa stworzeń z rzędu głowonogów.
Czy to jednak jest ważne? Czy to jest istotne? Zanim zacznie się walkę, trzeba się zastanowić, czy warto jest zaczynać. Ja wiem, że są rzeczy ważniejsze niż dokarmianie bezdomnych zwierząt w schroniskach i pomaganie dzieciom z biednych rodzin. Ja to dokładnie rozumiem. Jedną z rzeczy ważniejszych jest uniemożliwienie, aby jeden gej drugiemu nie mógł odebrać listu poleconego na poczcie. I żeby, brońcie wszyscy święci, nie mógł go odwiedzić w szpitalu. Czysta patologia. Brzydzę się wami, panie osłanki i panowie osłowie. Właśnie udowodniliście, że jesteście społecznie bezużyteczni. Teraz czeka was zemsta konkubentów i konkubin.
Na koniec zadam retoryczne pytanie, czy jak się mieszka tylko z kotem, to też się jest bezużytecznym społecznie? Ale pytanie to zawieszam w próżni.
Tymczasem na mój mały śmietniczek założyłem worek stanowczo za duży. Teraz nic się z niego nie wysypie. A jak się wkurzę, to śmiało wyręczę swój własny rząd i sam się w niego zapakuję i wywiozę na śmietnik. Co się będą męczyć. Mają przecież tryle ważnych rzeczy na głowie.

niedziela, 20 stycznia 2013

Misterium

Tak, wiem. Kiedyś było znacznie lepiej. Jesteśmy tak skonstruowani, że czas płynie rozbijając się o nasze nosy, nie dupy, więc przed sobą nic widzieć nie możemy. A skoro nie widzimy nic przed sobą, to znaczy, że najlepsze dawno żeśmy za dupą zostawili i co najwyżej możemy sobie pomarzyć. Tyle nam zostało.
Nawet jeśli staram się patrzeć w przyszłość, wybiegać, jak to zgrabnie można ująć, i tak jest to przyszłość przefiltrowana przez przeszłość. Bo nawet, jak sobie marzę o lepszych czasach, to jak mam sobie je mazać? No przecież, że muszę się odnieść do lepszych czasów, które już były.
O kant dupy można to potłuc.
Za moją szanowną czteroliterową ciągnie się fajerwerk wszystkiego, co było dobre, a lepsze już nijak nie będzie. Tymczasem...
Czy aby nie jest tak, że na siłę szukamy złego, że lubimy, jak źle się dzieje, bo lubimy narzekać. Ja lubię narzekać - tak powinienem powiedzieć. Marudzę czasem straszliwie i mija trochę czasu zanim zabiorę się za jakąś rzecz. Tylko pisać umiem szybko i natychmiast. W tym nie lubię się ociągać, bo boję się, że pomysły uciekną albo staną się suchymi, poskręcanymi potworkami zamiast żywych, pełnokrwistych historii. Oczywiście, z czasem odkrywam, że te właśnie pomysły są najgorsze, ale to już inna historia. Nie wiem skąd to się bierze, i nie ja pierwszy to mówię (bo ogólnie to mało kto mówi coś po raz pierwszy) że to, co wymęczone jest lepsze niż to, co powstało z olśnienia. Zupełnie tego nie rozumiem, ale stosuję się do tej metody i muszę sam sobie wierzyć, bo nie cierpię niemal organicznie pokazywania tego, co nie jest skończone. Więc muszę sobie wierzyć, że to jest dobre.
W mojej przeszłości nie ma nic, do czego chciałbym wrócić. Nie ma jakiegoś wymarzonego momentu, w którym chciałbym się ponownie znaleźć i zmienić coś na jeszcze lepsze. Pewnie, popełniłem taką masę błędów, że aż czasami zapiera mi dech jak o nich myślę. To są najdziwniejsze momenty, jakie są moim udziałem. Wybieram sobie jeden taki błąd i jeżę się na myśl o tym, co zrobiłem, a raczej - czego nie zrobiłem, bo najczęstsze moje błędy są błędami zaniechania. Albo tchórzostwa, zależy jak to nazwać. Pewnie bym te same błędy popełnił, w tych samych momentach, gdyby mnie przenieść w przeszłość. Ale już nie mam czego żałować. Mam trzydziestaka na karku i jestem u szczytu swoich intelektualnych możliwości. I nawet jeśli inne możliwości nie są już na tak wysokim, jak za osiemnastaka, pułapie, to jednak mózg rekompensuje mi niemal wszystko. Jeśli kiedykolwiek uda mi się żyć z pisania, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nawet jeśli natychmiast to znienawidzę i zacznę marzyć o robieniu czegoś innego, bo powiem sobie, że lepiej już było, a teraz, to o kant dupy potłuc.

środa, 16 stycznia 2013

Powaga głupoty

Cisza! Spokojną muzykę proszę! Mamy mały problem z tymi białymi ciałkami. Wyciągnąłem zmarzniętą dłoń wgłąb siebie i wyciągnąłem serce. Moje własne. I wiecie co? Okazało się, że serce nie ma znaczenia. To tylko organ pompująco - ssący. Patrzyłem: jest brzydkie, czerwone, miejscami sine od starej krwi. Mózg mi się zawsze temu sercu sprzeciwiał, i co? Przegrywał.
Czekam nadal. Dołem jadą tramwaje, rozwiewają śnieg, wyglądają jak poduszkowce, ale ja wolę widzieć magiczne pojazdy unoszone nieznanymi siłami. Każda nauka o dużym stopniu zaawansowania, to magia.
Cisza! Poproszę teraz coś żywszego.
Czytam wywiady z pisarzami i zazdroszczę im. Mogą mówić co chcą, a z ich zdaniem i tak nikt się nie liczy. Zostałeś pisarzem? To morda w kubeł! Pisz te swoje banialuki i nie wychylaj się, póki cię nie poprosimy. Tak, wyznajemy kulturę niską i jesteśmy z tego dumni! Nasza kultura jest tak niska, że musimy leżeć, aby jej słuchać. Nasza kultura jest tak płaska, że tylko proteza 3D jest w stanie nadać jej głębi. Nasza kultura jest kieszonkowa, mieści się w tablecie 16GB pamięci i Wi - Fi, to wystarcza, aby mieć kulturę. Ja już nie czytam książek, bo to niszczy drzewa. Nie jem mięsa, nie noszę futer, nie mam swoich myśli. Król jest nagi i właśnie nagrał kolejne domowe porno, które przypadkiem wyciekło do sieci.
Cisza! Teraz możemy się zadumać nad tym, kto dla kogo i co dokładnie tańczy. Nie da się umknąć przed tym tańcem. Kiedyś było to tango w Zapachu kobiety  albo Ostatnie tango w Paryżu. Teraz jest Ostatni bans w wafce i Zapach cipy. Nawet Juliete Hardy jest zdegustowana. Dla dzisiejszych kobiet jest anachroniczną konserwatystką. Za jej czasów kultura niska to był swing w knajpie. A ty? Jakiej odpowiedzi udzielisz sobie na pytanie o kulturę? Lecz, czy warto walczyć? Czy jest sens? Piszę w poczuciu przytłoczenia. Po co się starać, skoro tak niewiele trzeba, aby ten motłoch się poderwał?
Nazwałem was motłochem? Och, przepraszam! Być może inaczej miało to zabrzmieć, bo przecież i ja nie jestem bez winy. Mimo wszystko umiem rozróżnić dobro od zła, choć nienawidzę poezji śpiewanej i pewnie powinienem za to smażyć się w piekle. Ale piekło dla mnie to nieustający recital poezji śpiewanej i piosenki aktorskiej i innego, podobnego gówna w stylu przedstawień teatralnych na podstawie płyt Republiki. To moje piekło, które śni mi się czasami. Że Bono razem z Bobem Dylanem dają koncert akustyczny, na bis występuje Stare Dobre Małżeństwo w duecie z Bobem Marleyem, a ja nie mogę się obudzić, choć tak bardzo chcę. Mówią, że piekło nosimy w sobie. Mój prywatny Szatan ma brodę, wyciągnięty golf, druciane okulary i z lubością cytuje Stachurę. Jego poplecznicy słuchają Mariah Carey i ciągle zapraszają na pogaduchy Kasię Cichopek i Krzysia Ibisza, dwójkę najważniejszych pisarzy w Polsce od czasu Hłaski i Gombrowicza. 
Kultura? Porozmawiamy o niej niewinnym razem.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Surra kalain de l'em

François Thollot jest basistą/pianistą/gitarzystą ściśle i mocno związanym z Magmą. Gra zeuhl w lżejszej jego postaci, silnie powiązanego z jazzem. Gra z muzykami powiązanymi z Magmą. Gra dla wytwórni Solei Zeuhl, która specjalizuje się w... zeuhl. Tak, tak, zaskoczenia nie będzie. Bardzo mnie ucieszyło wydanie tej płyty, pod wieloma względami nawet bardziej, niż wydanie nowej Magmy w postaci znakomitego Felicite Thosz. Dlaczego? Bo mało, bardzo mało, jest zeuhla, który idealnie wprowadza laików, bez zbędnego straszenia. Znam wielu ludzi, którzy woleliby przerzucić tonę węgla na mrozie niż jeszcze raz przesłuchać cokolwiek Magmy, ale to są patologie i nimi się nie będę zajmował. Scherzoo, bo tak owo niezwykłe zjawisko się nazywa, to zespół młody i z młodych muzyków złożony. Grają świetne, lekko i z wielką fantazją. Wydali w tym roku drugą płytę o wdzięcznym tytule 02 i zdobyli moje serce szturmem godnym huzarii.


I w zasadzie w ostatniej chwili postanowiłem dać chłopakom pierwsze miejsce. Niech mają! Magma i tak zajmuje w moim sercu miejsce wysokie, więc na koniec Magma. Płyta z zeszłego roku, rzecz jasna. Jasna, przejrzysta, powalająca. Wracają w wielkim stylu, jak (niemal) zawsze.


W zasadzie to wszystko. Muszę przyznać, że nie śledziłem dość uważnie muzyki w minionym roku, bardziej skupiłem się na starociach, dlatego wracam do nich i co jakiś czas zamieszczę jakichś maniaków grających muzykę, której nikt nie chce słuchać.

piątek, 11 stycznia 2013

Silence's the key to a memory

Dobra, dobra, ja wiem wszystko! Oni już wygrywali, oni w zasadzie nie muszą nagrać dobrej płyty, bo sama marka mówi za siebie. Tak jak Marillion. Nagrywają knoty, a ludzie ich kochają, czego ja nijak nie rozumiem. Ale rozumiem, że zespół może nagrać płytę, która, obiektywnie patrząc, jest średnia, a ja uznam ją za świetną. Choć subiektywnie. Ale dość tej gry wstępnej, do konkretów.
Jestem leniwym człowiekiem. Ostatnimi dniami nie chciało mi się/nie miałem czasu/nie miałem co pisać (niepotrzebne sobie można wymazać; każdy powód jest prawidłowy). Postanowiłem robić podsumowanie, więc muszę je dokończyć. Nie będzie tego dużo, bo jak już się rzekło, niewiele rzeczy zrobiło wrażenie, a i ja niezbyt uważnie śledziłem nowości, chyba, że zeuhlowe. Bardziej zajęty byłem grzebaniem w starociach. Dlatego właśnie chciałbym skończyć podsumowanie i przejść do rzeczy bieżących, które mnie zafascynowały. Ale przyjdzie na to czas!
Tymczasem miałem coś powiedzieć o zespole, który dla wielu najlepsze lata ma dawno za sobą, a według wielu (zgłaszam się!) dopiero przed. Anathema. To jedno słowo powinno wystarczyć. Nagrali świetny album. Długo, jak trwał rok 2012, myślałem, że to będzie ta płyta, najlepsza, ale w międzyczasie zdarzyło się kilka innych cudów. No więc Anathema. Nic więcej dodawać nie trzeba. Jestem leniwym człowiekiem, więc nie będę po raz drugi opisywał tej płyty. Właśnie skończyłem równo dwunastogodzinny dzień pracy i tak szczerze mówiąc, nic mi się nie chce. Powtórzę tylko raz jeszcze: jak dla mnie płyta genialna. Geniusz to rzecz sporna. Ale pod tym względem jestem koń z klapkami na oczach. A z koniem nie ma co się kopać.