piątek, 28 stycznia 2011

Hibernus

Śnieg właził do butów, gryzł w łydki. Był suchy jak styropian, ale zimny straszliwie. Świat zamrożony na kość, tak samo też biały i śliski. Drzewa pokryte gorzkim, białym nalotem; zrywam gałązkę i zlizuję szron: jest gorzki, jak zamarźnięta żywica i kora.

Pusto jest, cicho tak bardzo, że mówiąc cokolwiek mógłbym sprawić, że świat pęknie nagle, rozpadnie się jak sopel lodu o ziemię. Zresztą, chciałbym teraz być jedynym człowiekiem na ziemi. Choć przez moment. Tam gdzieś jest Toruń, jakaś tam praca, ludzie, pieniądze; a tu to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia. Staję pośrodku (symbolicznie rzecz jasna!) lasu i biorę głęboki oddech. I wydaje mi się, że tu właśnie widzę, co jest naprawdę ważne. Najmniejszy nawet płomyk jest pożogą godną autralijskiego buszu. Zdaję się, że widzę... jak powiedział Sofronow.
Pięknie jest. Świat jest dwukolorowy. Niebo, drzewa, śnieg; wszystko ma ten sam odcień.  Scieżka zanika w oddali, w szarości, ale czy to mgła czy tylko powietrze ma dziś taki kolor, tego nie wiem.
I niech tak zostanie na dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz