środa, 8 maja 2013

Wielkie oczy strach ma

Jeśli nie jesteś uzależniony, to nie zrozumiesz. Mechanizm jest banalnie prosty - choćby nie wiem co, musisz przyjąć działkę. Było kiedyś o tym przedstawienie teatralne, o ludziach uzależnionych od czytania. Dzień po skończeniu książki odczuwam wolność. Przetrawiam to, co przeczytałem. Na drugi dzień odczuwam niepokój. Jest on tym większy, jeśli nie mam nic pod ręką. Mam, to oczywiste, całą półkę sprawdzonego towaru, ale, jak każdy ćpun, pragnę więcej. Trzeciego dnia odczuwam niemal fizyczny ból za oczami. Czwartego mam drgawki, piątego dnia natomiast przeczesuję rozpaczliwie półki w poszukiwaniu słowa mniej znanego. To przecież zna większość. Głód.
Od wielu dni mam taką jedną książkę, która mnie straszliwie irytowała ilekroć zaczynałem ją czytać. Ale wczoraj, na głodzie i kacu, ale bardziej na kacu niż głodzie, wziąłem ją do ręki i zacząłem raz jeszcze.  Zaskoczyło.
Z zasady nie cierpię książek ani filmów o wilkołakach. O wampirach zniosę, choć to zazwyczaj marudne skurczybyki, ale wilkołak? Cóż on takiego ma? Ani to dylemat moralny, ani refleksja nad ludzkością, tylko prosty komunikat, że bestia we mnie drzemie. Tak to postrzegałem, a potem znalazłem książkę (znalazłem, duże słowo; gwizdnąłem Siostrze, jej się nie spodobała) Ostatni wilkołak  (przełknijcie zażenowanie, które wytwarza się w człowieku wypowiadającym na głos takie tytuły!). Autor: Glen Duncan. Płeć nie znana. Amerykańskie imiona wszak gówno znaczą. Na okładce zachwyt samego Nicka Cave'a, że brud, że seks, że lunatyczne wycie i ostatnie poty z horroru. Nigdy nie wierzyłem Nickowi, ale nieznośna maniera jego utworów pasuje do opisu owej książki. Tymczasem...
No, jest nieznośnie. Jest manierycznie. Jest egzaltowanie. Tylko, że nie ma tam ani odrobiny horroru, a i seks jakiś taki nieudolny. Czyta się jednak miło, choć bohater to sztampa pierwszorzędna, ale i tak daleko mu do pewnego ssącego wampira, który zwykł świecić jak był zestresowany. Wilkołak, jak przystało na brutala pokroju Cave'a, jak się stresuje, to pije, pali i wali. Mimo wszystko jednak, czyta się dość przyjemnie. Jak się już, oczywiście, przyzwyczaiłem do nieznośnego, pełnego wielkich słów, stylu. Nie mniej książka wprowadza kilka ciekawych rozwiązań, o których nigdy bym nie pomyślał. Jeśli to było, to proszę mnie poprawić: zawsze myślałem, że wilkołak to raczej wymysł średniowieczny, a tu mamy starożytną Mezopotamię, a z drugiej strony są (a jakże!) wampiry poklepujące się po plecach z Ramzesem (nie wyjaśnione, z którym). Wilkołaki wymierają, a jednocześnie są lekarstwem na światłowstręt dla gryzących inaczej (Cytat o wampirach z innego źródła: Niby taki wychowany, a po ludziach dojada!).
Ponieważ pisanie tej... hmmm... recenzji zajmuje mi kilka dni, jak i czytanie, muszę na moment, w tym właśnie miejscu przerwać. Ponieważ główny bohater odnalazł drugą połowę (znaczy: samicę) nastąpiło nieznośne nagromadzenie scen zwanych frywolnymi. Do tej pory spotkałem tylko dwa fantastyczne opisy spółkowania w książkach. Jeden w Listonoszu Nerudy, scena z jajkiem, a drugi w Klubie Dumas, gdzie seks jest przyrównany do bitwy z czasów napoleońskich.
Odrzucam na chwilę. Czytam Łaskawe Littela. Bestia bestii nierówna.
A zombie zombie zombie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz