niedziela, 2 czerwca 2013

Szyszki i motyle

A teraz pora na Krystynę Czubównę:
W podwarszawskich lasach spotkać można wiele stworzeń, wśród nich potężnego łosia, sprytnego wróbla czy podstępnego komara. Ale najbardziej zwracającym na siebie uwagę stworzeniem jest quad. Spotkać go można niemal wszędzie. Zapamiętale ryje w piaszczystym podłożu w poszukiwaniu pożywienia, a także całymi dniami ugania się w poszukiwaniu samic, wydając przy tym głośny zew godowy. Ponieważ jednak samice quadów występują niezmiennie rzadko, samiec musi się sporo po lesie najeździć, aby jakąś odnaleźć. Naukowcy stosunkowo mało wiedzą o rozmnażaniu się tych głośnych, ale fascynujących stworzeń. Mało kto miał okazję widzieć sam moment zapłodnienia; częściej widywany jest taniec godowy. Kilka samców, najczęściej grupa pod wodzą najsilniejszego osobnika, z dużą prędkością przemierza knieje, wydając przy tym głośny, warkoczący zew godowy, którym starają się zaimponować skrytym z natury samicom. Gdy już to nastąpi, samce, których zew godowy był najgłośniejszy, wybierają samicę, odłączają się od stada i odjeżdżają w stronę zachodzącego słońca.
Pani Krystyno, dziękuję!

Łaskawe męczy. Ale nie tym, że to zła literatura. Męczy nagromadzeniem nazwisk, opisów wszystkich struktur nazistowskich Niemiec, oraz filozoficznych wynurzeń, które czasami są troszkę jałowe. Spycha to wszystko na drugi plan całą grozę wojny, choć może taki był zamiar Littella: wojna jako monstrualna machina biurokratyczna, która chciała uzasadnić najgorszy nawet koszmar kuriozalnymi przepisami. Niemniej powieść jest wielka (dosłownie i w przenośni) i ociera się o genialność, którą zyskałaby, gdyby autor choć troszkę ją skondensował i powstrzymał się czasem od filozoficznych wycieczek, które sprawiają, że chwilami jedzie na jałowym biegu.

Pod wulkanem męczy jeszcze bardziej. Być może przedawniło się, choć alkoholizm się nie przedawnia. Poza kilkoma genialnymi scenami mnóstwo w niej pęknięć, motania się, waty słownej. Napisana okropnie (ile z tego jest winą tłumacza, nie wiem), sprawia mi fizyczny ból. Zaczyna się pysznie; kończy genialnie, ale w środku jest miałko. Podobno to najlepsza książka o alkoholizmie. Czy łagodne potraktowanie tematu można złożyć na karb jego kanadyjskiego obywatelstwa? Życiorys miał chłop potężny, ale nijak się to nie przełożyło, nijak zupełnie. Brak mi w tej książce brzydoty. Jeden zawszony, śmierdzący kundel wiosny nie czyni...

Moby Dick? Aż taka powtórka z klasyki? Leży, kusi, dawno nie czytane. Podobało mi się, pamiętam, więc spróbujemy. Na pokład więc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz