piątek, 16 maja 2014

Nocne kwiaty

Wyobraź sobie, zaraz po wyjeździe z Krakowa, stanąłem na granicy z Czechami. Podjechałem do wielkiej, ciemnozielonej bramy, która nie otworzyła się przez dłuższą chwilę. Uchyliła się, gdy zaczynałem cofać. Wjechałem do środka. A potem było o tyle ciekawie, że na odprawie celnej już nie miałem samochodu, a jedynie sekretarzyk na kółkach w kolorze jasnego dębu. Rozmawiałem o nim z panią celnik. Była zachwycona. Przeszedłem przez granicę. Zobaczyłem zielone pole z pasmem gór na horyzoncie. Niebo miało barwę ciemnego granatu. Góry były zamglone. Jakiś mężczyzna podszedł do mnie i wręczył mi telefon. Męski głos w słuchawce oświadczył, że muszę wracać.

Więc wróciłem. Było po drugiej w nocy gdy usiadłem na krześle i napiłem się zimnej herbaty, co zwykle ją sobie robię wieczorem ciepłą, ale stygnie przez noc zwyczajem wszystkich płynów zostawionych samopas. I tak sobie pomyślałem: skoro już obudził mnie ten dziwny sen, to muzyki bym sobie posłuchał. Więc włączyłem sobie muzykę.

Za każdym razem jak słyszę przelatujący samolot oczyma wyobraźni widzę od razu na horyzoncie wykwitające grzyby wybuchów atomowych. Nie wiem, czy wina to miliona godzin spędzonych w Falloucie, czy może ogólna tendencja światowa, ale widzę te grzyby atomowe. Kwitną ładnie, rosną wysokie i spalają wszystko wokół. Trujące kwiatki.

Ale tym razem wszystko było inaczej: zobaczyłem czarne jak smoła morze, w którym uczyłem pływać dziewczynę, której twarzy nie widziałem. Miała na niej maskę do nurkowania, w kolorze żółtym. Tego koloru miała też kostium kąpielowy. Morze było wzburzone: na czarnym tle odcinały się tylko białe smugi piany na szczytach fal. Niebo zasnute kosmatymi chmurami. Ale nie było zimno. Dziewczyna rzucała się w fale, a one wyrzucały ją co chwila na brzeg jak martwą syrenę. Prychała i pluła wodą, ale próbowała nieustannie. Usiadłem w płytkiej wodzie i patrzyłem, jak sobie radzi. Żółty kostium na tle czerni, znikający co chwila pod wodą i wyrzucany przez fale. I wtedy morze zaczęło wyrzucać na brzeg martwe ptaki. Setki martwych ptaków z pozlepianymi piórami, martwymi, mętnymi oczami. Dziewczyna jakby tego nie zauważyła. Ptaki przylepiały się do mokrego ciała jak muchy do lepu, ale ona pływała dalej. Znad morza nadciągnęła nawałnica, jakby ściana wody. Nie spadła jednak na mnie, a przystanęła. Wiry wody i chmur kotłowały się przede mną, wzburzały morze. Dziewczyna usilnie uczyła się nurkować, aż w końcu dała za wygraną i morze wyrzuciło ją na brzeg oblepioną martwymi ptakami. Wtedy lunął deszcz i chmura przetoczyła się nad nami. Chmura jakby podszyta światłem, emanowała dziwną jasnością typową dla burzowych chmur. Nie było błyskawic, jedynie jednostajny szum deszczu i przewalających się mas powietrza. I nagle, gdzieś z tej chmury, dobiegł nas głos. Nie konkretny, bez słów, nucący spokojną, wolną melodię. Nawałnica przetaczała się nad nami, lecz wiedziałem, że trzymając się tego głosu będę bezpieczny. Że nic mi się nie stanie. Chmura przeleciała nad nami i z potężnym zgrzytem, jak jakiś mechanizm, zwaliła się na ziemię i pośród szczęku stali, grzmotów wybuchów i szumu wichru rozpłynęła się. Staliśmy jeszcze przez chwilę patrząc, jak słońce zaczyna wychodzić zza chmur. Dziewczyna nie zdjęła maski. Spojrzałem na nią, ale widziałem tylko odbicie swoich oczu w miejscu, gdzie powinny być jej oczy. Uśmiechnęła się tylko kwaśno gdy wyjęła nóż i jednym płynnym ruchem ucięła mi ucho. Nie bolało. Odwróciła się, chcąc wrócić do morza. Zapytałem, jak ma na imię. Odpowiedziała: Gdy człowieka nie przeraża stanięcie oko w oko z sobą samym, może to oznaczać, że jeszcze nie jest człowiekiem. Witaj, jestem Nadja.

Dodatek muzyczny nieco nadzwyczajny: Ponieważ od kilku dni jaram się jak norweski kościół nową płytą Swans, powiem tylko tyle, że jaram się nową płytą Swans jak norweski kościół.
Jaram się też nową płytą Current 93, ale to rzecz sprzed miesięcy trzech, ale lepiej późno niż wcale. I w zasadzie te dwie rzeczy jarają mnie najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz