wtorek, 21 grudnia 2010

Czarny nie istnieje

Przemianowanie (eufemistycznie nazwę ten lokal Czarnym Burakiem) tej nazwy wzięło się z niedawnych wydarzeń, którymi (ja i Aga) byliśmy uczestnikami, a nawet głównymi bohaterami.

Mówi się wiele ostatnio o dyskryminacji palaczy przez niepalącą mniejszość (większość? Kto wie dokładnie jakie są proporcje?). Że nie wolno, że jak to jest, że dlaczego, że trzeba się przeciwstawić dyskryminacji... I oto, pośrodku tego bałaganu z paleniem - nie paleniem się właśnie znaleźliśmy. I, choć oboje palący, zostaliśmy przegonieni, zbesztani, dyskryminowani za przebywanie w pomieszczeniu dla palących gdy fizycznie akurat nie mieliśmy owej dymiącej śmierci między zębami ani w dłoniach ani nawet w kieszeniach, gdyż w lokalu owym nie można było nabyć tej legalnej, uzależniającej jak telenowele brazylijskie trucizny. No więc, chcąc chociaż biernie zapalić, usiedliśmy w części dla palących (inna sprawa, że były to jedyne wolne miejsca w lokalu). Otaczała nas aura nachalnego intelektualizmu, która potwierdzała moje wcześniejsze decyzje o opuszczeniu na zawsze instytucji zwanej potocznie UMK, gdyż lokal obfitował w nienaturalne zagęszczenie wykładowców i ich podopiecznych na metr kwadratowy. Jak wiadomo (poza paroma chlubnymi wyjątkami) wiedza z papieru jest gorsza od wiedzy z dupy i towarzystwo w owym lokalu wybitnie to udowadniało. Zresztą, głównym prowodyrem zamieszania był właśnie jakiś wykładowca akademicki nieznanego nam pochodzenia. Co i rusz przysiadał się do nas na papierosa wzbudzając ssanie w okolicach płucnych, spotęgowane jeszcze przez piwo (zresztą, piłem tam genialnego wręcz grzańca: specjala podgrzanego w mikrofali bez żadnych przypraw. Na plus przemawiała tylko cena). Ów osobnik zrazu nie wydawał się zbytnio zainteresowany naszymi skromnymi osobami. Lecz nagle postanowił zagaić:
- Jakim prawem wdychacie mój ciężko zarobiony dym?
Osobiście trochę zbaraniałem i nie wiedziałem zupełnie co powiedzieć. Tak celnie zadane pytanie zbiło mnie z tropu.
No, ale czy nie mamy prawa truć się czym tylko chcemy, póki nie przeszkadzamy i jest to legalne?
Okazało się, że jednak nie.
Z jakichś, nie wyjaśnionych dla mnie przyczyn, ów pan postanowił zgłosić nasz występek wdychania nie przynależnego nam dymu obsłudze lokalu. Interwencja była natychmiastowa i stanowcza. Zostaliśmy nad wyraz "grzecznie" poproszeni o przeniesienie się, ponieważ ten stolik należy do klientów siedzących przy barze, a chcących zapalić. Oszołomiła mnie ich liczba! Siedzieliśmy we dwójkę przy stoliku na jakieś 10 osób a jedyną osobą, która co mniej więcej kwadrans zaglądała na fajkę był brodaty osobnik o nieznanym bliżej pochodzeniu.
Więc jako niepalący (w tym danym momencie) nie mieliśmy prawa przebywać w palarni. Dziwne, nietypowe zagranie, które sprawiło, że nabrałem trwałej niechęci do lokalu.
Świąteczny marketing? Przesadne dbanie o nasze płuca? Polityka lokalu aby upchać jak najwięcej palaczy w maleńkim pomieszczeniu? Zresztą i tak nie można było nabyć papierosów w lokalu, więc?
Palącym zabrania się palić w miejscach dla niepalących, co jest ze wszech miar słuszne. Ale sytuacja odwrotna, w której niepalącym zabrania się przebywania w palarni...
Jakby komuś to mogło przeszkadzać.
A może się mylę i ten labirynt myślowy ma jakiś ukryty sens?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz