środa, 22 grudnia 2010

Ten śnieg do innych jest niepodobny

Tak mnie nagle, zupełnie.

Inspiracje pojawiają się niespodzianie,  jak nietoperze w ciemnościach (cóż za porównanie!) i wlatują w źrenice.
Porąbać czasami głupoty jak drewno i rozpalić nimi w kominku. Ogrzać się, tak zwyczajnie. Zostawić wszystkie emocje tak pulsujące: serce, żyła, arteria, ciepła, ciepła krew od mózgu do stóp i jeszcze dalej: krew jest przedłużeniem mnie gdy wycieka z przedziurawionego palca czy stopy: podróżuje tam, gdzie mnie w ten sposób nie będzie nigdy.
Matka: jedyne miejsce o którym z całą pewnością możemy powiedzieć, że tam byliśmy (cytat, ale nie pamiętam z kogo) a reszta jest wrażeniem wypalonym w mózgu (dziwny organ!).
Zupełnie jakby zrozumienie istoty samego siebie wykraczało poza tandetne dekoracje, jakimi upstrzony jest świat. I moja świadomość wygląda jak balkon państwa J.: rozjarzony światełkami, pełen radości zrozumiałej tylko dla nich. Bo niby dlaczego mieliby się przejmować opinią innych? Przecież od dawien dawna nie było takiej zimy. Pod każdym względem. Można siebie w końcu na spokojnie. Obejrzeć, posłuchać. Ocenić. Odpowiedzieć samemu sobie na fundamentalne pytanie które wypływa czasami w mroku na usta, kręci się tam i grzeje jak stopiona czekolada z chili.
Więc? Jak to jest?
Dotyk prawej dłoni nie różni się zbytnio od dotyku lewej. Jest może tylko bardziej stanowczy, bardziej pewny swego celu. Wkradasz mi się łagodnym ogniem pod powieki, fosforyzującym miliardem tajemniczych stworzonek łaskoczących synapsy tak bardzo, że z trudem powstrzymuję się od śmiechu.
I już wiem, że śmiechu nie zabiorą. Schowam go głęboko pod płonącym krzewem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz