środa, 10 listopada 2010

Sasana

Byłem ostatnio tam, gdzie wrony dupami szczekają, a psy zawracają. Dalej żyły lwy. I było tam cudownie.

Oczywiście, ze swoim urodzin pamiętam niewiele, co pewnie oznacza, że nie zdarzyło się tam nic wartego pamiętania. Przekonałem się także, że picie spirytusu z dwudziestolatkami jest już ponad moje siły, że bardzo przyjemnie próbuje się tańczyć tango na środku ulicy oraz że piwo pite z kalosza smakuje nad wyraz interesująco. To i jeszcze kilka innych rzeczy pamiętam z zeszłego tygodnia, który to tydzień obfitował w niesamowite zwroty akcji rodem z brazylijskich telenowel. W niedzielę wieczór oczekiwałem, że drzwi się nagle otworzą i wkroczy mój zaginiony brat bliźniak syjamski, obecnie misjonarz, który w Australi prostuje bumerangi na jedyną słuszną drogę.
Na szczęście nie wszedł. I teraz wszystko oklapło, opadło, uspokoiło się i skończyło na etapie mgły snującej się po polu. Cokolwiek by to nie znaczyło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz