poniedziałek, 16 lipca 2012

Trudna sztuka opowiadania nieciekawych historii

O żużlu nie ma co opowiadać. Nie wiem, co by się stać na tym świecie musiało, aby historie o żużlu w jakikolwiek sposób mnie zainteresowały.
Jest taka persona, nazwijmy ją Obywatelem.
Obywatel słynie z tego, że przychodzi, zamawia piwo, siada przy barze i zaczyna mówić.I jest w tym trochę jak Lepper: mówi i mówi, ale o czym mówi, tego nie mówi.
No bo tak: że jest dużo ludzi na kręglach, a innego dnia jest mało. Że wczoraj padało tak, że ja jebie, ale mam parasol. Że ceny piwa nieznacznie wzrosną, jak PO znów się dobierze do władzy. Że nie ma roboty dla ludzi, ale nikomu robić się nie chce. I kilka innych historii w tym stylu. Zastanawiam się, czy kiedyś nie zrobić stenogramu z takiego posiedzenia. Choć lepiej by było przedstawić nagranie, bo moment koncertowego zarżnięcia puenty w każdej opowieści jest niesamowity wprost.W miarę jak obniża się poziom alkoholu w szklance rośnie poziom fascynacji opowieściami.Fascynacji własnej, rzecz jasna.
Czy się czepiłem owego Obywatela?
Nie, nie czepiłem się. Księżowska natura barmana każe pokornie i z uwagą słuchać każdej modlitwy, nawet najbardziej nudnej czy absurdalnej. A potem błogosławić wódką, aż wszystkie grzechy zostaną darowane. Chciałbym tylko powiedzieć, zaznaczyć bardzo wyraźnie, że opowiadanie historii, które z założenia są ciekawe, w stylu późnej mody na sukces, może każdego doprowadzić na skraj załamania nerwowego.
To wszystko sprawia, że nawet mój sposób mówienia wykoślawia się, zaczynam używać przekleństw o których znajomość bym się nie posądzał nigdy. Zaczynam się zgadzać, że gospodarka kuleje a Apator nie ma ostatnio dobrej passy. Oczyma wyobraźni zaczynam widzieć siebie głosującego na Kaczyńskiego. Jeśli zacznę słuchać rege - dobijcie mnie (to nieprawda jakobym był widziany na większości koncertów Paraliż Band. To czysty przypadek, że oni grają akurat w tych knajpach, w których postanawiam się upić).
I w zasadzie mogę powtórzyć za Mrożkiem, który w dziennikach swoich szafuje tym określeniem bez opamiętania, a co za tym idzie, szafuje nudnawymi historiami bez opamiętania: ćwiczę palce oraz nudzi mi się w pracy. Mechanicznie wstukuję słowa w klawiaturę i zdziwiony patrzę, jak pojawiają się na białym tle ekranu. Obok mnie Obywatel nieustannie peroruje o meczu żużlowym gdzieś na Śląsku. Udaję, że go nie słyszę, że piszę ważnego meila albo magisterkę. Cokolwiek. Ale wprawiam tylko palce zerkając ukradkiem na Obywatela i modląc się, żeby przyszedł ktoś, kto go zdejmie z baru i da coś, czym mógłby zając język. Szóste piwo rozwiązało go dokumentnie. Ludzie pijący przez zmrokiem są szczególnie gadatliwi. Albo inaczej: w pustej knajpie, po szóstym piwie Obywatel czuje się jak dziennikarz tefałenu, który myśli, że myśli, że cała Polska go słucha.
Tymczasem kiwam głową z rezygnacją, patrzę w łagodne, orzechowe oczy Obywatela, rozmyte szóstą warką i mówię z ciężkim westchnieniem
- Jaka to, kurwa, szkoda, że nasi nie wyszli z jebanej grupy...
a Obywatel patrzy na mnie i w jego oczach pojawiają się łzy zrozumienia dla tej traumy. Niech poczuje, że nie on jeden nie mógł spać po nocach z tego powodu. 
Tylko kim są ci "nasi"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz