wtorek, 4 września 2012

The least we can do is wave to each other

Bzdury, bzdury, wszędzie bzdury!
Obudziłem się gwałtownie, co rzadko mi się zdarza, bo zwykle budzę się przez kilkanaście minut, stopniowo, jakby mózg przeczuwał, że za kilka minut zadzwoni budzik (w postaci piosenki Das Model Kraftwerk; niemiecki język z rana mobilizuje do działania).
Tym razem wyjście ze snu było gwałtowne.Wypadłem z ciepłej, ciemnej otchłani w której śniłem o wojnie i pożarach wielkich miast w zimno. Byłem sam w półmroku obcego pokoju. Blade światło sączyło się przez zakurzone firanki. Kto je tu powiesił? Rankiem ich nie było. Pamiętam wielkie puste okno przez które widziałem całe osiedle i całe osiedle widziało mnie. Bałem się rozebrać, a przecież nie mam się szczególnie czym pochwalić, więc?
Ciało już nie to, myślałem patrząc na niewyraźne odbicie w szybie balkonowej.
Wyleciałem więc ze snu tak gwałtownie, że walnąłem w sufit.Opadając filozofowałem. Uważałem zawsze, że najlepiej filozofuje się po mocnym ciosie w głowę albo po mocnym alkoholu. Pomyślałem o dziecku Eltona Johna, które zrodzone z surogatki postanowi kiedyś matkę znaleźć. Pomyślałem o nowych religiach, które niechybnie wyjdą na powierzchnie i będą jeszcze bardziej absurdalne niż obecne. Pomyślałem o robotach na odległych planetach, wysłanych jako sondy i powracających jako byty inteligentne po tysiącu latach tułaczki w zimnym kosmosie. Pomyślałem o metrowych mrówkach, które w wyniki nieubłaganej ewolucji stają się dominującym gatunkiem na Ziemi a my, ludzie, jedynie ich pokarmem hodowanym jak mszyce przez obecne mrówki.
A potem pomyślałem o Warszawie.
Pożegnanie z Toruniem jest podejrzanie łatwe. Może dlatego, że Toruń nie daje już niczego, choć ze swej strony też niewiele ode mnie otrzymał. Może jedynie mglistą nieśmiertelność we wspomnieniach i w pierwszej, zupełnie nieskładnej książce. Ale to niewiele.
Więc żegnam się powoli, systematycznie, każdego dnia z czymś innym. Bez histerii i bez zbędnego sentymentu. Nie wywalę tego miasta z siebie za żadne skarby. Poznałem dużo, zmieniłem się wiele, ukształtowałem. Nie mogę o tym mówić nie ocierając się o banał cudownych wspomnień i niezapomnianych wrażeń, a także wszystkich zapomnianych imprez.
Wtedy właśnie opadłem na poduszkę. Dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny.
Żegnam się także z knajpami. Z Tratwą, o której wiele mógłbym powiedzieć (i może kiedyś powiem) dosadnych słów, ale póki co skupiam się na miłych rzeczach. Żegnam się z Desperado w którym uczyłem się pić wódkę i z Jazzgod'em w którym nauczyłem się pić wódkę.
Na lewo są drzwi. Jeszcze zamknięte (cóż za piękna symbolika!), ale niebawem wstanę i je otworzę. Tak właśnie zrobię, wstanę i otworzę. Popatrzę na Toruń raz jeszcze i pomacham mu łapką. To jedyne, co możemy teraz dla siebie zrobić.
Choć, co oczywiste, to jeszcze nie koniec sentymentów. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz