sobota, 14 sierpnia 2010

W jakiś tam sposób...

Za każdym razem, jak widziała ślimaka zatrzymywała się, aby go podnieść i przenieść w bezpieczne miejsce. Nieważne, jak bardzo się spieszyła. Więc pieprzone, oślizgłe ślimaki kojarzą mi się poztywnie. Małe, pokręcone ślimaki...

Nawet jeśli wszystko było tylko snem, to jednak warto było śnic tyle czasu. Póki co jest jeszcze odciśnięta na mojej skórze, ale wiadomo, że z czasem skóra się prostuje. Nie zostaje ślad. Tylko pamięć. Pamięć i dwa tatuaże.
I życie naprzód pełną parą!
No więc siadam pod murem miejskim wieczorową porą. Wyciągam papierosa. Jest niesamowicie duszno i wilgotno. Dym powoli kołuje ponad głową, wsiąka w powietrze jak atrament w irchę. Powoli, kołuje i znika. Świat nigdzie się nie spieszy. Wyciągnąłem z szafy starego Zenita. Obtarłem z kurzu. Ma swoje wady: przesłona czasami nie kontaktuje, ząbki do przewijania kliszy zacinają się i niszczą film. Ale radość jest wielka. Przymierzam i strzał. staram się nie dumać, nie zastanawiać, nie rozkminiać. Szybko, bez zbędnych emocji. Strzał.
Nawet, jeśli wszystko okazałoby się snem... Nic do stracenia. Uwielbiam śnić.
Mimo, że przebudzenie czasem kurewsko boli.
Kocham śnić.
Nic tego nie zastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz