sobota, 2 października 2010

Ponieśli (historia pewnego upadku czyli jaki jest tajny kot na wódkę)

Bo Mrozek przybiegł z samego rana pochwalić się, że siódmy raz jedzie na jachty w tym roku. Wyciągnął laptopa i zaczął pokazywać zdjęcia czegoś, co wyglądało jak miniaturowa wersja wypasionego oceanicznego liniowca.
- Walniemy czarnego na pół? - zaproponował na wstępie. - Jakby co mamy jedno wolne miejsce... - kusił. - Bobo jedzie, i Góral... Ekipa taka, że ja pierdolę!


No to walnęliśmy na pół. A potem to już było z górki.
No bo przyszedł Paproh aby obgadać pewien interes. I za interes poszedł orzech*. Zjawił się Baranoś. Nie miał co prawda żadnego interesu, ale dzielcko jest dziecko i napić sie zawsze można. Znaczy, Justyny dziecko, bo kręciła się cały czas blisko gdzieś. Dotknąłem nawet brzucha i wypowiedziałem życzenie. Podobmo się spełnia. Dla pewności poprawiliśmy orzechem. Teraz życzenie nie ma najmniejszych szans i musi się spełnić, a jak nie, to je znajdę i spalę mu dom. Krystian z Dominikiem również ochoczo włączyli się w cykl składania życzeń, trochę może przedwczesnych, ale co tam. W zeszły poniedziałek nasza społeczność powiększyła się o jedną niewiastę płci żeńskiej. Jesli brać serio słowa niektórych, że "moja żona to się jeszcze nie urodziła" Justyna powinna poważnie rozważyć powicie chłopca płci męskiej.  L. niech się sam juz martwi o córę. No ale dziecko jest dziecko więc orzech...
W międzyczasie interes został obgadany. Baranoś przegrał w lotki, czy wygrał może, nie wiem w sumie. Paproh poszła kupić kurczaki. Zjawiła się Aga, przyszła Ruda, pojawił się Kwiatek i poszedł orzech za powodzenie życia.
Wtedy skończyłem pracę.
Poszliśmy na obiad z Kwiatkiem. Potem do domu, z zamiarem wrócenia do miasta, ale po drodze mineliśmy przyjaźnie wyglądający sklep nocny, gdzie zakupiliśmy kilka piw i zostaliśmy w domu, oglądając filmy i robiąc inne ciekawe i przyjemne rzeczy.
Przyjemnie się upadało.
*orzech to zwyczajowa nazwa Soplicy o smaku orzecha laskowego. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz