czwartek, 1 grudnia 2011

Nokturn z porcelaną w tle

Nie potrafię się zmusić do działania innego niż patrzenie. Mam w brzuchu wściekłego kota (poetycka nazwa biegunki) i lewe oko zaszło mi mgłą, co sprawia, że mam lekkie problemy z wcelowaniem w niektóre, co mniejsze przedmioty.
Dziś czułem się jakbym przechodził naprawdę ciężkiego kaca. Przemawiała do mnie wyłącznie kultura obrazkowa, ale na szczęście w dzisiejszych czasach jest jej mnóstwo w Internecie. Cóż, zdecydowanie nie był to kac, a raczej jakaś forma może wirusa, może innej bakterii, co postanowiła całą złość świata wyładować w moich jelitach. Głowa nie boli. Światłowstręt nie występuje. Muzyka jest lekka i znośna, nawet zeuhl nie przeraża moich uszu.
Pytam się więc, o co kaman i zagryzam kolejny węgiel. Od innych specyfików stronię, gdyż raz po jednym pobiłem rekord świata w biegu na 60 metrów po schodach w dół z jednoczesnym otwieraniem drzwi kluczem. Niestety, nikt tego nie widział, więc rekord pozostał jedynie w mojej pamięci i na nagraniach z monitoringu tratwianego. Ale żeby nie było, że temat gówniany poruszam.
Mój idol potajemny, piewca popkultury, mister Orbitowski był wziął i znikł z Przekroju. I bym to jeszcze przebolał jakoś. Ciężko, bo ciężko, ale powolny upadek owej gazety (mowa wyłącznie o wydaniu papierowym; co oni tam wyprawiają w Internecie nie wiem i wiedzieć nie chcę, gdyż nie lubię czytać gazet w wersji eeeeeee...) Wyznacza fakt, że zamiast niego wstawili jakiegoś dziwnego pudelka w wersji, że niby taka inteligencka, psiajucha. Zamiast innego spojrzenia na świat mam teraz spojrzenie takie, jak wszędzie.
I nie jest to pocieszające.
A piszę o tym, ponieważ właśnie to zdarzenie mi o Orbitowskim przypomniało. I jakkolwiek nie przepadam za horrorem w książkowej i filmowej wersji (mam do nich stosunek jak Jej Ekscelencja do kobiet: Ja się ich po prostu boję!) Uwielbiam jednak taką poetykę i taki sposób patrzenia na świat. Czuję wtedy dziwne pokrewieństwo dusz (zaraz przestanę używać Słów, obiecuję) i w ten sposób moje własne pisanie zaczyna nabierać jakiegoś sensu.
A niebawem kupuję dyktafon i program do zamiany głosu w słowo pisanie, bo jestem straszliwym leniem, pisanie leży odłogiem i moje postanowienie, że przynajmniej strona dziennie dziś też leży odłogiem. Albo siedzi na sedesie, bo te dwie funkcje są dziś u mnie zamienne. Dlatego też boję się nieco zasnąć...
Nie tylko przez opowiadania Orbitowskiego. Dlatego walę mocną kawę, włączam Kate Bush (Aerial i 50 words for snow; jest mistrzynią ta babeczka! Te dwie płyty są jak dzień i noc; Ulisses i Finegans Wake; ogień i woda) i zaczynam skrobanie.
Mówią, że pisanie to talent i ciężka praca. Ale jest coś ważniejszego: twarda dupa. Dosłownie i w przenośni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz