poniedziałek, 27 lutego 2012

Cień niewielkiej góry

Dobrze jest być w końcu w domu. Dobrze jest podróżować, ale najlepiej jest być w domu, po całym tygodniu urlopu, obtoczony kotami i znajomymi rzeczami. Nie musieć szukać maszynki do golenia i zjeść coś więcej niż zupkę chińską. Przedzieraliśmy się przez nasz zmęczony kraj od czwartej rano, gdy większość społeczeństwa jeszcze spała. Przedzieraliśmy się ochoczo niesieni przebojami radia eska, co po jakimś czasie miało stać się swoistym przekleństwem, ale przecież najważniejsze, żeby kierowca miał komfort. Przedzieraliśmy się przez kraj jezusów ukrzyżowanych na krzyżach wszelkiej maści, przez kraj jedynego słusznego papieża i Matki Boskiej, królowej wszechświata, (co na to wszechświat?).
Kolega Jędras miał rację nazywając Łódź miastem po drugiej stronie dupy. Dawno, ale to bardzo dawno temu nie widziałem tak odpychającego miasta. Mam nieodparte wrażenie, jakby tym miastem od ponad stu lat nikt się nie zajął i wygląda teraz jakby ktoś kichnął na mapę. Wielkie, rozlazłe, szare, wyłania się z mgły i mżawki jak jakieś widmo opuszczone od dawna. Ludzie łażą jak zombie, nie uśmiechają się, bo pewnie nie mają z czego się tak naprawdę uśmiechać. Mkniemy dalej, zostawiamy to widmo za sobą. Niech zginie, mam nadzieję, że nigdy nie będę miał z nim nic do czynienia. Niepotrzebne miasto. Niepotrzebne widmo miasta; nie jestem przekonany, że w słońcu i przy pięknej pogodzie będzie wyglądało lepiej. Okazało się, że nie, ale nie uprzedzajmy faktów!
Jest natomiast takie jedno miasto w Polsce, które wita przyjezdnego wartą honorową w postaci tirówek dzielnie dyżurujących przy każdej pogodzie. Częstochowa. Mijamy miasto, krzyż mu na drogę, mamy inne cele, o wiele lepsze. Po kilku godzinach jazdy drogami ekspresowymi otwiera się przed nami Żywiecczyzna, nadziana górami jak dobra kasza skwarkami. I nie był bym sobą, gdybym trochę nie pomarudził... Ale to za chwilę.
Widoki są zaprawdę cudowne. Zwłaszcza dla kogoś, kto góry do twej pory widział jedynie na pocztówkach i ilustracjach w książkach. Jest to widok ciekawy, niezmiennie kojarzący się, z braki innych zupełnie skojarzeń, z bezdrożami Kanady i miasteczkiem Twin Peaks. Ośnieżone stoki, porosłe igliwiem, wyłaniające się z mgły w najmniej spodziewanych momentach - to robi wrażenie. Jednakże! Nie powiem, spodziewałem się jednak gór wielkich, wyniosłych, nagich na szczycie i pokrytych wieczną zmarzliną. Tymczasem miałem wrażenie, jakbym mimo wszystko otrzymał jakiś półprodukt, pagórzaste formy bez treści. Ot, pagórki, zaledwie 1500 metrów najwyższa, więc gdzie ta monumentalność? Gdzie niedostępność? Góra Pilsko, pod którą stacjonowaliśmy, była oblepiona turystami jak pączek osami w ciepły dzień. Osobliwe.
Tu właśnie dojrzała we mnie pierwsza refleksja, w zasadzie bardzo podobna do tej, jaką miałem podczas pobytu we Władysławowie: Korbielów to takie Władysławowo, tylko bardziej wypukłe. Już uzasadniam. Po pierwsze: jest eska jest impreza, radio zet rozkręci przy hitach na czasie, a jak chcesz słuchać góralskiej muzyki, to se, panocku, zapłać grubo kase i słuchaj se. Po drugie: mam wrażenie (nieodparte), że Beskid ten Żywiecki jest tak samo rozmyty kulturowo, tak samo rozlazły i tak samo wtłoczony w jeden turystyczny schemat jak każde inne miasto, które oferuje tego typu rozrywki dla masowego ludzia. Nie ważne, czy jest to Władysławowo, czy Giżycko, czy Korbielów. Autochtoni za wszelką cenę starają się zamaskować wszechogarniającą biedę i robią dobrą minę do złej gry, czyli muszą sprzedać swoje uparte, góralskie dusze za bezcen tym wszystkim hanysom niewartym splunięcia. Góralska duma objawia się najczęściej pod postacią ekspedientek sieci marketów Beskid, które w 99% przypadków są diablo niemiłe i narzekają, że turyści zniszczyli ich spokojny świat. Ano, racja. Zniszczyli. Ale pewnie gdyby nie turyści mieszkałaby taka pani w rozpadającej się chatce, bez CO i RTV, a jedyne AGD, jakie by miała, to tarka do prania i wałek do ciasta. A takich chatek jest tam pełno i mieszkają w nich przeważnie starsi ludzie, co nie zdążyli albo nie potrafili przystosować się do współczesnej, niemal rabunkowej w swym wymiarze, że tak powiem, duchowym, turystyki. Po trzecie... Być może tak dalej jest w Zakopanem, skąd telewizja TVN tak pięknie pokazuje górali sepleniących do kamer jakieś dyrdymały. Tu jedyne zetknięcie, jakie mieliśmy w folklorem to była dwójka kompletnie pijanych chłopów sepleniących w góralszczyźnie jakieś dyrdymały. I tyle. Żadnych kierpców, oscypki w cenach normalnych. Być może usunięty w bok Beskid Żywiecki nie wykorzystuje nachalnie swego regionalizmu do promocji. W sumie poza Kaszubami pozostali jedyną mniejszością etniczną rozpoznawalną od razu. Dziwi nieco, że nie wykorzystują tego nieco bardziej. Ale to tylko moje spostrzeżenia, bardzo ogólne i subiektywne, dotyczące jedynie małego kawałka tej arcyciekawej, bądź, co bądź, ziemi. Z chęcią wybiorę się tam latem, bo zimą... ale nie uprzedzajmy faktów! W kolejnych odcinkach opowieści góralskich opiszę, co można robić w górach jak się nie jeździ na nartach ani tym bardziej desce. Będzie także o wyprawie na Słowację do źródeł termicznych oraz o tym, dlaczego Słowacja wydaje się być o niebo lepiej "urządzona". Opiszę także kilka smacznych piw regionalnych i Słowackich. Darz bór!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz