czwartek, 3 marca 2011

Być jak Wayne Gretzky

Bo wydawało mi się, że kije hokejowe są jedynie synonimem kija bejsbolowego. Kolejne narzędzie do robienia sobie krzywdy. Ale jako znany w regionie miłośnik sportów grupowych nie będę się na temat ten wypowiadał. Coś innego powiem. Na łżwy się nam zachciało pójść. Nam mówię, bo grupa większa była. Wiadomo, raźniej. I jak ktoś glebę, znaczy lód, zaliczy to i zawsze więcej ludzi do pomocy, żeby nieszczęśnik nie majtał się na plecach jak biedny żuczek. Albo żeby mu ktoś palców łyżwą nie amputował znienacka, bo palce to jednak potrzebne człowiekowi są.

Regulamin lodowiska wyraźnie zaznacza, iż wskazana jest jazda w rękawiczkach. Jazda w białych rękawiczkach? Wzbudza to we mnie niepokój i niejasne marzenie o zbroi. Wizja kilkudziesięciu ostrzy sunących po lodzie w znacznej bliskości moich palców u stóp... Na szczęście wypożyczone łyżwy przypominają dolną cześć uzbrojonego rycerza, do której ktoś przez pomyłkę przyczepił rogi łosia. Nie było mowy, aby cokolwiek zagroziło moim stopom.
Lód jest śliski, prawda? Oczywiście. A jak podnieść jego śliskość? Założyć łyżwy, rzecz jasna! Pierwszy krok na lód i...
Jak pacynka kierowana ręką wariata. Jak ślepiec na orgii - po omacku. Nogi sztywne, ręce wyciągnięte.... Nie, nie będę łyżwiarzem. Chwilami czułem się jak Stevie Wonder który przypadkiem podczas spaceru zabładził na środek tafli podczas meczu hokejowego Rosja - Kanada. Większość czasu spędziłem nonszalancko oparty o barierkę niczym Jewgienij Pluszenko po wyczerpujących zawodach.
Mimo wszystko nie wywaliłem się ani razu (chwalę się!) i kilka okrążeń wyszło całkiem całkiem, jak na kogoś, kto nie mial łyżew na nogach od dobrych dziesięciu lat. I pomimo tego, że lodowisko na Tor - Torze w niczym nie przypomina zamarniętych działdowskich bagien, na których stawiałem swoje pierwsze i ostatnie do tej pory łyżwiarskie ślizgi.
Sumując: spodobało mnie się, ale chyba nie na tyle aby rozważać przejście w niedługim czasie na zawodostwo.
Ps: zauważyłem, że podryw na łyżwiarza polega na podjechaniu dość szybko do obiektu podrywanego i nagłym zachamowaniu bokiem, tak, aby obryzgać obiekt skruszonym w ten sposób lodem. Nastepnie należy z całym impetem białego, dzierganego sweterka i posiadanych czterdziestu nie trafić w zejście z lodowiska i uciąć sobie pół palca. Zdecydowanie nie dla mnie. Wole porozmawiać, zrobić tatara, pójść na spacer, wypić wino przy świecach... Cokolwiek, byle nie było tam urwanych kończyn i wybitych zębów. Jestem w końcu niesłychanie spokojnym człowiekiem.... Przynajmniej do czasu, aż mnie ktoś wkurwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz