środa, 2 marca 2011

A pagan place

Myślałby kto... Pierdolnie czasami wzniosła myśl o poranku, idąc zalaną słońcem Starówką, mając bułkę z salami w torbie i dwa gorące kubki z paracetamolem w kieszeni. Hej, świat jest piękny! Aż mam ochotę wziąć okarynę, skakać po ledwo przetartym śniegu i śpiewać starodawne pieśni o pięknie tego świata.

Zdecydowanie za dużo The Waterboys od rana...
Aga mówi, że wiosnę czuć. Jedyne co czuję to katar, łupanie w kościach i ból zatok. Zapominam, że nie mam dwudziestu lat już i latanie w samej bluzie przy minus siedmiu nie należy do najlepszych pomysłów. Alkohol znieczula, owszem, ale nie czyni nieśmiertelnym. A szkoda! Jeden szalony weekend... Co ja piszę! Jedna zaledwie szalona sobota i proszę, połamany jak po Świętej Inkwizycji ledwo się ruszam od zakwasów, od przewiania czy inszego badziewia co mnie dopadło. Klnąć by nie nadążył.
A jednak... Spotkanie z kolegą Tomkiem, który ma raka i jest na moment przed chemią zwaną dowcipnie domestosem uświadomiło mi, że nie ma co, kurwa, narzekać na katar. Wyleczę go kąpielą. Mam to szczęście, że wiem, co znaczy tracić masowo włosy z powodu choroby. Tomek ma długie. Mówi, że może straci, a może nie straci, nie wiadomo do końca. Nic nie wiadomo do końca. W przyszłym roku planuje jechać na deskę. Tego mu życzę. Mi wystarczy ciepła kąpiel.
Tymczasem zanurzając łyżeczkę w gorącej herbacie, w której pływają kawałki pomarańczy, naprawdę nie potrafię inaczej myśleć o świecie jak w sposób życzliwy. Niech się toczy powoli ku wiośnie. Ktokolwiek ma guzik wyłączający ten padół, niech od niego odejdzie. Niech idzie na piwo. Najlepiej pszeniczne. Znakomicie łagodzi ducha. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz