piątek, 1 czerwca 2012

Boken, som tycker att det är bra

Pomimo, iż sprawa zapewne jest już mocno przebrzmiała, postanowiłem nie zwlekać dłużej i po serii olśniewających recenzji, ochów i achów niemal z każdej strony, zabrać się w końcu za osławioną sagę Millenium Stiega Larssona.
Szwedzi do dziś kojarzyli mi się z kucharzem z Muppetów, genialnym rockiem z lat 70' oraz osławioną pornografią (co może być kwestią w tym wypadku najbardziej sporną, czy ona osławiona jest, czy nie jest). Pomyślałem sobie, że nie przepadałem nigdy za Astrid, Muminki budziły umiarkowany entuzjazm, no i jak niemal każdy miałem nieliche problemy z odróżnieniem Szweda od Norwega, a Norwega od Fina, co w każdym przypadku jest podobnież obrazą na równi z pomyleniem Kaszuba ze Ślązakiem. W ogólności poza pornografią i Larsem von Trierem (co ostatnio stało się synonimem) miałem niewiele do czynienia z kulturą Szwecji, i nawet ani odrobinę mi nie przeszkadzało, że Lars jest cholernym Duńczykiem. Słowem, jeden troll.
No i sięgnąłem po Stiga, mając gdzieś tam w pamięci Wallandera, ale raczej ze względu na Branagha, niż klimat szwedzkiego kryminału.
Reasumując, przeczytałem pierwszą cześć w trzy dni, dosłownie połykając na raz. I poczułem się strasznie oszukany. Z jednej strony czytałem jak najęty, z drugiej co chwila psioczyłem, że napisana jest sucho, beznamiętnie, ale tak beznamiętnie, że odziera akcję ze wszystkiego. Nie tak, jak w Dniu Szakala, gdzie beznamiętność prozy doskonale współgra z beznamiętnością Szakala. Tu, z jednej strony mamy bohaterów, którzy mają z założenia być pełnokrwistymi postaciami. Z drugiej strony mamy mordercę (swoją drogą, scena, w której morderca zostaje ujawniony, została, moim zdaniem, skopana koncertowo i czytało się ją jak relację z turnieju warcabowego kółek różańcowych w Gościu Niedzielnym), który popełnia zbrodnie okropne i plugawe. I tenże morderca do końca trzymany jest w piwnicy, znaczy nikt nie wie, kim on jest (ale nie jest aż tak trudne wykoncypowanie, kto zacz). Gdyby tylko ten suchy, beznamiętny styl został zastosowany do opisania owych plugawych zbrodni, byłoby miło. Kontrast by był, a to zawsze działa. Nie, autor stosuje swój styl skrajnego dziennikarskiego bajdurzenia, aby opisać przygodę pełną grozy dziennikarza po przejściach (nieudana próba obalenia mafii, wyrok aresztu za zniesławienie) Mikaela Blomkvista (l. 45) oraz młodej, aczkolwiek dziwnej (kolczyki, tatuaże, ponadprzeciętne zdolności, wyalienowanie, aspołeczny charakter) Lisbeth Salander (l. 24). To takie wszak jest dziwne, że bohaterowie - geniusze są aspołeczni oraz, że wyglądają tak, że idź pan stąd, a w końcu i tak okazują się prawdziwymi misiami. No, choć w tym wypadku może nie do końca pozostaje miła. I tu właśnie zawodzi ten styl. Nie potrafię żadną miarą utożsamić się ani wczuć w sytuację bohaterów. Nie po drodze mi z nimi, nijak nie po drodze. Oczywiście, nie trzeba dodawać, że główny bohater z każdą niemal niewiastą, jaka stanie na jego drodze idzie do łóżka.
Ale może na tym właśnie polega siła i tajemnica tej książki, bo przecież dziabnąłem ją niemal na raz, bez popijania. Jest przemoc, tajemnica i seks. Tylko, że po przeczytaniu pozostały mi w głowie jakieś dwa, może trzy zdania streszczenia i wszystko. Oni prowadzą śledztwo w tej a takiej sprawie, ona jest dziwna, on po przejściach, a mordercą jest... I wszystko w zasadzie. Nic więcej nie pozostaje. Żadnego łał, jak po wspomnianym Dniu Szakala, żadnego o kurwa!, jak po Kodzie Merkury (dla niewtajemniczonych kinomaniaków: powieść Ryne'a Douglasa Pearsona, polecam. Wydana co prawda pod innym tytułem, ale po filmie to ja się nie spotkałem z oryginalnym, więc zostaje Kod Merkury). Brak uczucia, że chce się wracać do tych bohaterów.
Nie chce mi się. Już nawet filmu mi się nie chce, bo wiem kto, bo wiem jak, bo wiem gdzie, a Craiga to wolę w nowym Bondzie zobaczyć.
Jednym słowem, nie chcąc być nazbyt kontrowersyjny, jest to czytadło idealne. Stawiam na półce obok Kodu Leonarda... bo odczucia miałem niemal identyczne. Sytuacja jest odwrotna, niż u Polskich wokalistek: głosy ładne, ale nic do powiedzenia nie mają.
Zaczynam czytać tom drugi. Już czuję, że się nie polubimy, ale postanowiłem doczytać całość. Bo mimo, że się wkurzam, nie potrafię przestać czytać.
Dziwne, dziwnie dziwne.

2 komentarze:

  1. Po przeczytaniu doszedłem do podobnych wniosków i nie dałem już rady przeczytać następnych części.
    Po co?
    Książkę sprzedałem. Po co ma zajmować miejsce na półce?

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugiego tomu także nie zmęczyłem. I postanowiłem jednak do niego nie wracać. Masz rację, strata czasu.

    OdpowiedzUsuń