niedziela, 8 kwietnia 2012

After life

Czy jest jeszcze życie poza siecią? Czy jest życie poza fejsbukiem?
I czy  w ogóle takie pytania są uzasadnione? Pytać można zawsze, gorzej z odpowiedziami.
Sprawa jest prosta: dziś usunąłem profil na fejsbuku, mimo, iż na fikcyjne nazwisko, ale to przecież nie ma wielkiego znaczenia. Uważałem, że nie jestem uzależniony, ale odczuwam dziwny ból, coś jak swędzenie w odciętej kończynie. Ten przedziwny portal tak wyrobił u mnie pewne nawyki, że tuż po zlikwidowaniu chciałem się pochwalić, że go zlikwidowałem.. na fejsbuku. Oczywiście, nie usunę siebie stamtąd całkowicie, ale lżej mi, że nie mam już tego przymusu. Ostatnio zrywam z nałogami: palenie nieaktywne już trzy miesiące z hakiem, wódka okazyjnie, raz na miesiąc, może dwa (chciałoby się powiedzieć żartobliwie: od 1 do 14 i od 15 do 30 każdego miesiąca).
Wszystko przez to, że siedziałem sobie w domu, spokojnie, przed telewizorem. Nawet nic konkretnego nie oglądałem. Najedzony jak anakonda po pożarciu bawołu. Na piersiach leżała książka (odkryte o klika lat za późno Kamienne tablice Żukrowskiego), ale nie miałem sił. W głowie pustka, ja - odzwyczajony od telewizora, którego nie posiadam w Toruniu - pozwoliłem temu diabelskiemu narzędziu powysysać nieco mózg. Aż nastąpił przesyt, aby myśli mogła sobie nieco odsapnąć. Pomyślałem: nie pozwolę, aby w moim domu był telewizor. Nie chciałbym, aby moje przyszłe dzieci oglądały ją jak leci. Chciałbym, aby umiały wybrać i lepiej, aby się nudziły niż wszczepiały sobie tę protezę myślenia. Zdegustowany trzasnąłem pilotem i zacząłem czytać.
Ale to nie do końca jest tak. Wiem, że mając telewizor oglądałbym go przez cały czas. Włączałbym go w każdej chwili,  bo jest jak radio, aby tylko brzęczał gdzieś z boku, czynił ciszę bardziej znośną. Tylko wtedy muzyki słuchałbym sporadycznie, a książki czytał jednym okiem, bo drugie ucho by słuchało telewizora. Dlatego wolę nie mieć.
Podobnie z fejsbukiem. Dlatego wolę nie mieć, i zamiast czekać na pojawienie się czerwonej cyferki iść na spacer, zamiast wstawienia piosenki Adze, po prostu ją jej puścić będąc obok.
Amputowałem sobie więc tę cześć społecznego życia. Ciekawe, ile osób zadzwoni, ile pofatyguje się esemesowo, zamiast wysyłać informację do wszystkich. Granica między wygodą a lenistwem zaciera się zbyt szybko. Życzę sobie, aby internet znów stał się dla mnie tylko narzędziem. Zacząłem się mocno zastanawiać, po co mi ta proteza rzeczywistości?
Cóż, jedyną metodą aby to sprawdzić, to praktyka. Jestem już po drugiej stronie. Muszę powiedzieć, że jest dziwnie, ale przyjemnie. Można się przyzwyczaić. Polecam.A czas pokaże, czy będzie to społeczne samobójstwo porównywalne z podaniem musu z łososia z puszki.

3 komentarze:

  1. stosunkowo łatwo zerwać z życiem wirtualnym. Boli, ale życie staje się prawdziwsze i wartościowsze wtedy. Gorzej, gdy istnieją jednocześnie dwa byty rzeczywiste, to tu, w rodzinnych stronach i to tam, w Toruniu, Poznaniu, Krakowie, gdzie bądź...i gdy z tego pierwszego zostajesz stopniowo wykluczany przez swoją rzadką obecność. Spełniasz się w swoim małym-wielkim świecie, a w domu, jako ogół, nie osiągasz nic, nie wzrastasz, wręcz tracisz chęci i siły, bo wszystko takie jałowe. I ta bezsilność, gdy twoje miejsce ogranicza się do łóżka i pościeli, bo reszta, jak na przykład znajomi, drzewo, po którym się wspinałeś, czy ulubiona łąka, gdy wszystko to zostało już dawno zagospodarowane...bez twojego udziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że tak powiem, wszystkie drzewa, jakie znałem, już dawno wycięli. Ale nie ma co rozpaczać, trzeba iść dalej; innego wyjścia nie ma, bo można oszaleć. Staram się patrzeć na zmiany ze zrozumieniem. Rodzinne strony to już dla mnie jedynie forma ładowarki, aby działać lepiej gdzie indziej. Ale masz rację, to nieswoja sytuacja, gdy coraz mniej rzeczy można rozpoznać, jako "swoje". Ale przecież tak było od zawsze.

      Usuń
  2. Nie, no jasne- też próbuję to jakoś tłumaczyć, by tak jak piszesz: nie rozpaczać. Dotarło do mnie w międzyczasie, że to wykluczanie nie działa w jedną tylko stronę. Przecież to i my się zmieniamy, przez co ciężko później wpasować się w dawne miejsca. Wszystko to ciągły proces, który czasem boli bardziej.

    OdpowiedzUsuń