piątek, 11 maja 2012

404 not found

Nie minęło kilka dni jak rzeczywistość wirtualna odbiła się wielką czkawką. Wczorajsza, dość niewinna dyskusja z nowo poznanymi ludźmi na tematy Internetowe, przerodziła się nagle w wielkie oskarżenie. Że nie mam fejsbuka, to jestem zamknięty na świat, nie wiem, co to korzystanie z życia oraz, że jestem zwyczajnie, po ludzku, głupi. Dana osoba (długowłosy osobnik w koszuli w kratę, taki lekko hipsteryzujący, cokolwiek by to nie znaczyło) tłumaczył mi zawzięcie, prowadząc przy tym gestykulację, której nie powstydziłby się Liroy, że ona (osoba) posiada trzy (słownie: trzy) profile na fejsbuku, dwa blogi i doskonale wie, co w trawie piszczy. A ja jestem jaskiniowiec i nie wiem. No nie wiem. Widać takie właśnie ćmoki w Toruniu żyją (ona z Gdańska przyfrunęła), że nie posiadają życia wirtualnego.
- A nie lepiej tobie spotkać się na żywo ze znajomymi? - pytam, tłumiąc rosnącą złość.
- A jak się z nimi umówisz? - odpowiada rezolutnie chłopaczyna.
- A telefonów to już nie ma? - ripostuję, mniemając, że słusznie.
- Nie jestem niewolnikiem gadżetów - zbija mnie z pantałyku owa persona.
Pozostałem bezsilny, z opadłymi ręcyma. Automatycznie słoma mi w butach zakwitła, a z oczu zaczęła wyzierać głupota. Na ręcach mnie się odciski porobili, jakbym dopiero co tonę gnoju przerzucił i kury nakarmił. A wydawało się, że z dobrej rodziny. A tu klops! Ja po prostu nie wiem!
Kwadrans po rozmowie, która zakończyła się i tak wódką, wyszedłem na ogródek pozbierać szkło. Osobnik siedział przy stoliku, w otoczeniu jakichś siedmiu osób. Przed sobą miał laptopa. Była zalogowany na stronie, która błyskała niebiesko. Kazał mi się puknąć w głowę, to się puknąłem. 

P.S.: Sytuację jak zwykle złagodził bon mot:
- Życie studenckie nieodwracalnie kończy się, gdy stawiają ci wódkę, a ty wybrzydzasz, że ci czysta nie pasuje.
Ku chwale!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz