poniedziałek, 28 listopada 2011

Wiało się

Należało się przede wszystkim obciążyć kamieniami...
Ileż to legend o wiatrach opowiadano od zarania ludzkości? Niby mamy te swoje technologie, cywilizacje, a wystarczy gorący wiatr z południa i czułem przez cała noc pukanie palca w okno. Pukanie tak głośne, że miałem wrażenie, że blok się trzęsie. Przez miasto mknęły służby wieszające opadłe kable wysokiego napięcia, drzewa "kłaniały się w pas", a szyldy reklamowe trzęsły się jak pies mający zatwardzenie.
Toruń był uroczo rozczochrany rankiem.
Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli, chciałoby się powiedzieć.
A wiatr był taki, że można było noże na nim ostrzyć. Nawet gołębie skumały, że nie ma co się wydurniać lataniem i pochowały się w sobie tylko wiadomych miejscach. Więc z braku laku wiatr ciskał ogłupiałymi wronami.
Zresztą, nie tylko wronami ciskało. Mną też cisnęło. Dość mocno, po mieście całym, ostatniej soboty. Z przyjacielem Pawełkiem pomknęliśmy w miasto jak dwaj studenci pierwszego roku po stypendium. Z gestem! Z werwą!
I niemal gdziekolwiek nie poszliśmy, spotkały nas pustki. Mówię niemal, bo zapewne tam, gdzie nas nie było, siedzieli ludzie. Ale niezbyt dobrze rozkłada się mapa barowa naszego miasta.
W jednym z lokali, co to niegdyś był rock i metal, a teraz jest bardziej hop siup, wżywał się młody zespół metalowy. Miło i fajnie, ale nie pogadasz. W Vento pustki. Pogadasz, ale wraz z rozwojem alkoholu we krwi zapragnęliśmy ludzi. Hades, miejsce po nieodżałowanej Ptaszarni. Tu kilka sztuk nawalonej w pestkę młodzieży płci różnej i lecący z głośników Dżem, którego organicznie nie cierpię. W Tratwie na moment znaleźliśmy przystań i znajomych, ale mnie się nie chce po pracy siedzieć w miejscu pracy, więc po opróżnieniu kilku kufelków ruszyliśmy do Desperado. Ja wiem, że to miejsce przeżyło kilka drastycznych zmian. Ja wiem, że ekip przewinęło się tam ze sto (z piszącym te słowa włącznie, który czynił tam posługę przez miesiąców trzy, w roku pańskim 2008), ale za każdym razem wchodząc tam przed oczyma stają obrazy niezliczonej ilości imprez do białego rana, niezliczone ilości wypitego alkoholu i niezliczone ilości rozmów, jakie przeprowadziłem tam w różnych stanach, odkąd moja noga postała tam raz pierwszy w roku pańskim 2003. Jak inni mieli swoje Tratwy, Anioły czy inne Bunkry, ja pozostanę wyrodnym dzieckiem Desperado. I tam dopiero elementy zostały należycie wyważone. Dym papierosów znów unosił się za barem, muzyka była miła i nie za głośna, a znajomych zatrzęsienie. Tu więc trójka, (bo w Tratwie dołączył trzeci, Kacper zwany Kac) samozwańczych akolitów alkoholu zakończyła dzień, żywot...
No dobra, ja zakończyłem. Na dziesiątą do pracy trzeba było wstać. Wróciwszy do domu, z buzującym jeszcze w żyłach wiatrem, do piątej słuchałem Tool'a, który jakoś najbardziej mi na tę pogodę pasował.
A oni podobno włóczyli się do szóstej rano...
P.s.: całodobowy makdonald to doprawdy najlepsza rzecz w Toruniu, bo od kebabów można dostać zawału żołądka, a u Smroda się po prostu nie je, jak się ma 22 i więcej lat, a chce się dożyć 50.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz