Należało się przede wszystkim obciążyć kamieniami...
Ileż to legend o wiatrach opowiadano od zarania ludzkości? Niby mamy
te swoje technologie, cywilizacje, a wystarczy gorący wiatr z południa i
czułem przez cała noc pukanie palca w okno. Pukanie tak głośne, że
miałem wrażenie, że blok się trzęsie. Przez miasto mknęły służby
wieszające opadłe kable wysokiego napięcia, drzewa "kłaniały się w pas",
a szyldy reklamowe trzęsły się jak pies mający zatwardzenie.
Toruń był uroczo rozczochrany rankiem.
Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z
południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli, chciałoby się
powiedzieć.
A wiatr był taki, że można było noże na nim ostrzyć. Nawet gołębie
skumały, że nie ma co się wydurniać lataniem i pochowały się w sobie
tylko wiadomych miejscach. Więc z braku laku wiatr ciskał ogłupiałymi
wronami.
Zresztą, nie tylko wronami ciskało. Mną też cisnęło. Dość mocno, po
mieście całym, ostatniej soboty. Z przyjacielem Pawełkiem pomknęliśmy w
miasto jak dwaj studenci pierwszego roku po stypendium. Z gestem! Z
werwą!
I niemal gdziekolwiek nie poszliśmy, spotkały nas pustki. Mówię
niemal, bo zapewne tam, gdzie nas nie było, siedzieli ludzie. Ale
niezbyt dobrze rozkłada się mapa barowa naszego miasta.
W jednym z lokali, co to niegdyś był rock i metal, a teraz jest
bardziej hop siup, wżywał się młody zespół metalowy. Miło i fajnie, ale
nie pogadasz. W Vento pustki. Pogadasz, ale wraz z rozwojem alkoholu we
krwi zapragnęliśmy ludzi. Hades, miejsce po nieodżałowanej Ptaszarni. Tu
kilka sztuk nawalonej w pestkę młodzieży płci różnej i lecący z
głośników Dżem, którego organicznie nie cierpię. W Tratwie na moment
znaleźliśmy przystań i znajomych, ale mnie się nie chce po pracy
siedzieć w miejscu pracy, więc po opróżnieniu kilku kufelków ruszyliśmy
do Desperado. Ja wiem, że to miejsce przeżyło kilka drastycznych zmian.
Ja wiem, że ekip przewinęło się tam ze sto (z piszącym te słowa
włącznie, który czynił tam posługę przez miesiąców trzy, w roku pańskim
2008), ale za każdym razem wchodząc tam przed oczyma stają obrazy
niezliczonej ilości imprez do białego rana, niezliczone ilości wypitego
alkoholu i niezliczone ilości rozmów, jakie przeprowadziłem tam w
różnych stanach, odkąd moja noga postała tam raz pierwszy w roku pańskim
2003. Jak inni mieli swoje Tratwy, Anioły czy inne Bunkry, ja pozostanę
wyrodnym dzieckiem Desperado. I tam dopiero elementy zostały należycie
wyważone. Dym papierosów znów unosił się za barem, muzyka była miła i
nie za głośna, a znajomych zatrzęsienie. Tu więc trójka, (bo w Tratwie
dołączył trzeci, Kacper zwany Kac) samozwańczych akolitów alkoholu
zakończyła dzień, żywot...
No dobra, ja zakończyłem. Na dziesiątą do pracy trzeba było wstać.
Wróciwszy do domu, z buzującym jeszcze w żyłach wiatrem, do piątej
słuchałem Tool'a, który jakoś najbardziej mi na tę pogodę pasował.
A oni podobno włóczyli się do szóstej rano...
P.s.: całodobowy makdonald to doprawdy najlepsza rzecz w Toruniu, bo
od kebabów można dostać zawału żołądka, a u Smroda się po prostu nie je,
jak się ma 22 i więcej lat, a chce się dożyć 50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz