środa, 18 stycznia 2012

The music, that died alone

Muzyka progresywna utknęła w sztampie, utonęła w bagnie jednoznaczności i rozczarowuje dziecinnym podejściem do samej siebie.
progres przest. postęp; por. regres.
progresja stopniowe wzrastanie, postęp; stopniowe
podwyższanie (odsetka stawek podatków od wyższych dochodów; stawki
wynagrodzenia akordowego po przekroczeniu określonej produkcji w
określonym czasie itp.); por. skala; muz. zob. sekwencja.
Etym. - łac. progressio 'postęp(owanie naprzód)' od progressus
'postęp' z p.p. od progredi 'iść naprzód'; pro- 'naprzód'; -gredi,
zob. agresja.
Wszystko, co brzmi jak rock progresywny jest rockiem progresywnym. To, co było niedzisiejszym zbawieniem, stało się jego przekleństwem w czasach, gdy mało kto ma czas przesłuchać płyty w całości. Rock progresywny to mają być długie formy, okraszone solówkami na 30 instrumentów i 78 minut, wykonane z chirurgiczną precyzją. Rock progresywny to kanony tworzone z pasją przez znawców tematu. Wreszcie, rock progresywny to wzniosłe pieśni o nadziei bądź beznadziei tego, lub tamtego świata.
A gdzie w tym ukrywa się brud, gdzie życie? Ja chcę progresji brudnej, śmiesznej, takiej, co gra na emocjach, szarpie nerw.Takiej, co nie jest naukową konferencją neurochirurgów. A coraz mniej spotkań szaleńców można spotkać. Chcę muzyki, która wali po nerach i wali po szyszynce, nie daje wytchnienia, jest czystą emocją. Takiej, jaka była grana bardzo dawno temu, zanim stała się szablonem. Krzyczę o to niemal!
Rock progresywny dziś to Steven Wilson, to Dream Theater, to niezliczone mutacje Marillion z czasów Marbles, to żałośni epigoni King Crimson i Pink Floyd, którzy sami siebie oskarżają, że nie są za bardzo tru. Niebawem zaczniemy się zastanawiać, jak ma się ubierać fan proga, aby go rozpoznali ziomale na ulicy, a inni mogli spuścić wpeirdol za muzykę. Zostaniemy męczennikami, ale własnej głupoty.
Tymczasem żujemy ciągle tego samego kotleta, tylko czasami zmieniając talerz. Nieważne, czy ten kotlet został usmażony w 67', czy w 69', czy może w 84'. Ciągle kotlet jest ten sam. Dawno stracił smak. Lecz my lubimy kotleta z ziemniakami i buraczkami. Po co próbować czegoś innego, skoro mamy danie, które zaspokaja wszystko.
Wszystko?
Tak. Wszystko. Za wyjątkiem smaku.
Lubimy szufladki, noty po dziesięć punktów, ograniczenia, plebiscyty. To wychodzi poza schemat. Tego nie da się podpasować. To jest nie wiadomo co, nazwijmy to awangardą. Tu ktoś gra na flecie, więc nazwijmy to folkiem progresywnym. Tamci grają na skrzypcach, ale w jazzowy sposób; niech będzie fusion. Jakby za mało oczywiste było, że każdy jeden zespół powinien stworzyć własny gatunek muzyczny. Gatunek, który pod względem zawartych w nim emocji przewyższy wszystko, co było do tej pory.
Utopijne myślenie, ale jedyne, które ma sens.
Opeth, Wobbler, Dream Theater, Porcupine Tree, Marillion... Mam nieodparte wrażenie, że idą utartą ścieżką. Więcej nawet, oni jadą limuzyną po autostradzie! To nie jest zła muzyka, ale nie można wiecznie usadawiać mózgu w miękkim fotelu. Takie zagrywki zawsze działają, bo zawsze znajdą się ludzie, którzy tęsknią do starych klimatów. Przez wiele lat byłem jednym z nich, nazywając siebie konserwatywnym progheadem. Ale teraz brzmi to dla mnie jak przekleństwo.
Rock progresywny? Ten gatunek jest martwy jak grunge. Zespoły, które deklarują, że go grają, z marszu wstawiają się w pokłady z dolnej kredy, gdzie, choć form życia jest mnóstwo i wszystkie fascynujące, wszystkie mają jedną wspólną cechę.
Są martwe.
SUPLEMENT DIETY:
Patrząc na rankingi muzyczne, podsumowania roku minionego. PJ Harvey, Dream Theatre, Steven Wilson... Żadnego zaskoczenia. Czy faktycznie ci artyści są tak wyjątkowi, że zdystansowali konkurencje na tyle, że nikt nie był w stanie im podskoczyć? Czy może ich legenda jest tak wielka, że jej nikt nie jest w stanie podskoczyć? Mnie też się podobają te piosenki, bo gdzieś już je słyszałem. O dziwo, jestem w stanie oskarżyć nawet Kate Bush o konformizm, gdyby nie jeden fakt: nagrała album skrajnie różny od ostatniego. Czy lepszy? PJ Harvey? Brudniej. Dream Theatre? Tupczemy w miejscu. Steven Wilson? Gramy w klasy ogranymi motywami. Opeth? Zero. Wobbler? Zero zer. The Tangent? Minus zero.
Tylko, dlaczego tych dwóch ostatnich kapel słucha się najprzyjemniej? Bo to muzyka leniwa. Nie wymaga skupienia. Wystarczy, że będzie radocha, jak się odgadnie, z czego pochodzi cytat.
Kate i PJ przynajmniej nagrały płytę całkowicie po swojemu, wymagające nieco uwagi.
Tyle, jeśli chodzi o główny nurt. Reszta kryje się za kulisami i czeka. Mam nadzieję, że kiedyś się doczeka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz