poniedziałek, 30 stycznia 2012

Zabawa w Hawanego

Teraz, jak wszystko zostało mi dokładnie wyjaśnione przez osoby kompetentne w prawie i lewie, wiem już dokładnie: nie dla ACTA jest jak najbardziej uzasadnione. I niniejszym cieszę się, że tej "rewolucji" nie robili ludzie mego pokroju, co to najpierw trzy razy muszą pomyśleć, czy to mam sens, czy nie działami zbyt pochopnie. O, nie! Cieszy mnie to, że tysiące ludzi nie zastanawiały się głębiej na tym zagadnieniem, tylko po prostu: sztacheta w łapę i jebać element systemowy.
Poza tym ujawniło to jedną rzecz. Nasza demokracja jest jak zeszłoroczna pisanka. Ładnie to wygląda, ale nie daj panie Mietku, tykać. Śmierdzi wtedy.
Ale inne rzeczy miałem na myśli. To gwoli sprostowania.
Okazało się przede wszystkim, że jeśli się chce pograć trochę w bilard na starówce, to można wybrać jedynie dwa stoły. Oba wielkości pudełka zapałek. Jednak, ponieważ nikomu nie chciało się specjalnie ruszyć do wielkich centrów sztuki i kultury, jedynie przez czystą złośliwość nazwanych galeriami, zostaliśmy, aby odkryć w sobie cząstki O’Sullivanów na stołach odpowiednich dla pijanych studentów i dzieci.
Nic to! To, co nastąpiło później, mogę śmiało nazwać wizytą w najbardziej kuriozalnym barze, w jakim kiedykolwiek byłem. Oczywiście, chodzi mi tylko o Toruń.
Nazywa się to "Moje Mojito". To samo w sobie powinno wystarczyć. Skąd i kto im taką z nazwą? No dobra.
Bar jest w miejscu po byłym banku. Siedząc blisko okna ma się wrażenie siedzenia na wystawie w sklepie mięsnym. Taka sama niekomfortowa sytuacja, jak spożywanie naleśnika w oknie wystawowym w Manekinie na starówce. No nie da się, i już!
Cała obsługa, za wyjątkiem jednej pani (tylko, dlaczego?) była przebrana za piratów. Dobrze, dobrze, promocja rumu, te sprawy. Nie dziwi nic.
A tak w ogóle, to pierwszy raz byłem w knajpie, w której są fordanserzy. Chcesz zatańczyć, proszę bardzo! Siedzisz samotnie przy stoliku? Myk, myk, przystawia się do ciebie panna nadobna lub pan jak malowanie i rusza z tobą w tan! Ciekawa sprawa. Całkiem przyjemna i nowatorska.
Piwo... Cóż, tu następuje dziwna rozbieżność. Bo, dajmy na to, taki Pilzner kosztuje 10 złotych. Królewskie kosztuje 10 złotych. Lech Pils kosztuje... 6 złotych. Jak znajdzie się ktoś, kto mi to wyjaśni, ma u mnie piwo. Nawet za dychę. Zresztą, innych piw tam nie było. Póki co, ale jakoś nie mam ochoty sprawdzać progresu w ich zaopatrzeniu.
Aby dojść do toalety należało przebić się przez parkiet obsadzony dość mocno parami w uściskach raczej nieskromnych, i zapewne nieźle opłacanych. Chyba, że klub ma duże upusty dla lokalnych szkół samby.
Na wszystko czujnym okiem spoglądał Che. Nie wiem jak mądre jest wieszanie plakatu z człowiekiem, który dopomógł zrobić z Kuby skansen, ale nie mnie to oceniać.
Z pewnością nie jest to miejsce, aby się upić na smutno i podyskutować o filozofii Sorena Kierkegaarda. Dłuższe słuchanie kubańskich rytmów wygrywanych przez muzyków starszych niż pokłady węgla w kopalni Wujek również nie nastraja jakoś wybitnie do życia. Przez kwadrans nóżka rwie się do tańca. Potem rwie się już tylko do ucieczki.
Reasumując: na starówce w Toruniu nie zagrasz w porządny bilard.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz